28 lis 2014

Origins, GinZing - Refreshing Eye Cream


Krem pod oczy to dla mnie podstawa pielęgnacji. Nie wyobrażam sobie nie mieć żadnego pod ręką - skóra w tych okolicach musi być zawsze nawilżona, ponieważ nie oszczędzam korektora ;) 

O marce Origins słyszałam już dawno, ale nie była zbyt łatwo dostępna, a ja lubię coś pomacać przez zakupem. W wakacje, będąc już w UK pojechałam do centrum handlowego, i było tam stoisko Origins. Skorzystałam z promocji, która obejmowała zestaw zawierający pełnowymiarowy krem do twarzy, miniaturkę kremu pod oczy, oraz miniaturkę maskary. Dzisiaj o kosmetyku, który skończył mi się najszybciej ;)

Seria, z której pochodzi krem, ma na celu rozjaśnienie skóry. W składnikach znajdziemy kofeinę, która posiada antyoksydanty oraz walczy z oznakami starzenia się skóry, żeń-szeń, oraz ekstrakt z magnolii, które pobudzają, odświeżają i rozjaśniają zmęczone oczy. Kolor kremu jest różowawy, posiada migoczące drobinki, ale bez obaw - nie są tak nachalne jak brokat, a po nałożeniu korektora i tak ich nie widać. Krem bardzo dobrze nawilża skórę, niemniej u mnie wszystko i tak włazi w zmarszczki, ale to ja ;)

Strona wizualna oczywiście na plus - kolor słoiczka to piękny, ciemny pomarańcz, który od razu daje pozytywnego kopniaka, i kojarzy się z rozjaśnieniem. Dzięki przezroczystości kontrolujemy ubytek kosmetyku.


Jak wiecie, posiadam duże cienie pod oczami, i potrzebuję czegoś o mocnym kalibrze ;) Niemniej widziałam sporą różnicę podczas używania tego kremu. Przede wszystkim, od razu po nałożeniu skóra robi się o wiele jaśniejsza - cienie oczywiście dalej tam są, ale cała około-oczna okolica wygląda na rozbudzoną i ożywioną. Taki mały efekt "wow" :)  

Po kilku minutach nakładałam korektor, który od razu wyglądał lepiej, a i duże krycie nie było aż tak potrzebne, bo skóra była po prostu jaśniejsza. Nawilżenie jednak było jak dla mnie odrobinę za słabe, chociaż i tak jedno z lepszych jakie uzyskałam od kremu. Makijaż po czasie nie wyglądał gorzej, nie powstawał "efekt ciasta". 

Ciekawostka - miniaturka o pojemności 5 ml, wystarczyła mi na 2,5 miesiąca używania dzień w dzień - nieźle, prawda? Pełnowymiarowy słoiczek ma 15 ml, i kosztuje około 23 funtów. 

Znacie markę Origins? Polecacie inne rozświetlające kremy pod oczy?

23 lis 2014

Clarins, Perfecting Touch - photoshop w słoiczku

Witajcie niedzielnie :)

Która z Nas nie marzy o gładkiej cerze? Jest to moje niespełnione marzenie, o które uparcie walczę regularnymi peelingami i maseczkami - póki co, bez skutku ;) Dlatego w międzyczasie poszukałam czegoś, co zakamufluje te nierówności. O Perfecting Touch od Clarins czytałam na wielu blogach, z reguły pozytywnie, więc na próbę przygarnęłam jeden słoiczek. 


Wizualnie słoiczek prezentuje się bardzo ładnie - jest czerwony, ze złotymi elementami, co wygląda wg mnie elegancko. Minusem, i to sporym, jest pojemność - raptem 15 ml (swoją drogą, wersja brązująca na lato ma 30 ml, a kosztuje mniej - o co chodzi?!). Czyni to go niezbyt wydajnym, zwłaszcza jeśli chcemy używać go dzień w dzień, ale i wtedy myślę, że na jakieś 2 miesiące wystarczy. Ja mam go około 3, i zbliżam się do końca, ale to dlatego, że trafia na buzię może raz w tygodniu - oszczędna jestem ;)

W środku znajdziemy krem o różowym zabarwieniu (spokojnie, nie robi z nas świnki), i nietypowej konsystencji. Głównym składnikiem jest tutaj akacja, a dokładnie jej "mikro-perełki", które mają za zadanie wnikać w zmarszczki, i wygładzać powierzchnię skóry. Oprócz tego, w składzie znajdują się inne roślinne składniki (niestety nie znalazłam dokładnych informacji), oraz witamina E, które dodatkowo ochraniają skórę. 


Na pierwszy rzut oka konsystencja wydaje się dosyć tępa, ale łatwo nabiera się palcem. Podczas rozsmarowywania czuć gładką warstwę na powierzchni skóry, a pory i zmarszczki faktycznie stają się mniej widoczne. Primer potrzebuje kilku minut, by dokładnie wchłonąć się w skórę, więc w międzyczasie z reguły podjadam śniadanie ;)

Efekty używania tego kosmetyku bardzo przypadły mi do gustu. Makijaż o wiele dłużej się na nim trzyma, a i wygląda lepiej. Wiadomo, pryszczy nie ukryje, ale wygładza je, tak samo jak pory, czy zmarszczki (czasami stosuję go na te przy oczach, i faktycznie są mniej widoczne). Nie zauważyłam zapchania, chociaż tego się trochę obawiałam, czytając o tym wygładzeniu - myślałam, że skóra nie będzie miała jak oddychać. Nie ma tutaj mowy o czymś takim, ja w zasadzie nie czuję, że mam na buzi dodatkową warstwę. Nie używam tego primera na całą twarz, jedynie w strategiczne miejsca, głównie nos i policzki, bo tam mam rozszerzone pory, które chcąc nie chcąc zakryć trzeba ;)

Wiem na pewno, że nie jest to mój ostatni słoiczek. Być może następnym razem skuszę się na wersję brązującą, bo aż tak ciemna nie jest, i nie powinna zrobić ze mnie mulatki (chyba) ;) Pisałam Wam wcześniej, że kosztuje mniej, a ma dwa razy większą pojemność (TUTAJ macie link). Kusi mnie jej zakup, więc pewnie prędzej czy później ją przygarnę. Jedno wiem - wygładzacze do twarzy stają się dla mnie nieodzowne, przynajmniej dopóki moja twarz nie zacznie lepiej wyglądać (tylko kiedy to nastąpi?). Polecam i Wam ;)

Znacie tego typu kosmetyki? Stosujecie? A może nie są Wam takie wynalazki potrzebne (szczęściary!)? 

Ja się z Wami żegnam i życzę miłej niedzieli, a sama pooowoooli zbieram się na jakieś zakupy ;)

Nightly Wolf ©
design by march17