15 gru 2016

Ministerstwo Dobrego Mydła, hydrolat z dzikiej lawendy


Ministerstwo Dobrego Mydła krążyło po blogach od dawien dawna, i kusiło z każdej możliwej strony - naturalne składy, polska marka założona przez dwie siostry, minimalny design...wszystko to musiało przynieść sukces marce, i tak się stało. Przez długi czas nie miałam dostępu do ich kosmetyków, niestety większość małych marek liczy sobie ogromne kwoty za przesyłkę (napisałabym litanię na ten temat, ale szkoda nerwów). W każdym razie, zrobiłam małe zamówienie na mój przyjazd do Polski, a w nim znajdował się między innymi hydrolat z dzikiej lawendy.

Lawenda ma działanie antybakteryjne, przydaje się w pielęgnacji skóry problematycznej, a hydrolat miałam okazję używać lata temu, ze strony Zrób Sobie Krem i miałam dobre wspomnienia. Zapach jest tutaj dosyć intensywny, ale nie nazwałabym go męczącym, chociaż na pewno nie tak przyjemny, jak sztuczna lawenda. Osobiście nie miałam mu nic do zarzucenia, ale ja jestem fanką lawendy. Butelka jest mała (30ml), z ciemnego szkła. Zabrałam ją ze sobą do walizki, i spisała się idealnie - nic się nie wylało, także mogę polecić.

Mgiełka szybko się wchłania, nie zostawia lepkiej warstwy, szybko można przejść do kolejnych etapów pielęgnacji. Nie zapchała mnie, ale.......w sumie nic nie zrobiła. Głównie liczyłam na szybsze leczenie niespodzianek, nawilżenie daje mi inna mgiełka. Tutaj nawet przy mojej tłustej cerze spotkałam się z lekkim przesuszeniem! Uwierzcie, to nie lada wyczyn. To w sumie sprawiło, że nie mam ochoty na kolejny zakup mgiełki. Miałam nadzieję na więcej, niestety tutaj nic takiego nie nastąpiło. Nie szkodzi skórze, jednak też jej nie pomaga. Ot, taki zwyklak.

Jak Wasze doświadczenia z produktami MDM?

30 paź 2016

Wibo, Diamond Illuminator

Nieraz pisałam, że przy moim typie cery, rozświetlanie to ostatnia rzecz na której mi zależy. Jednak ostatnio tzw. "zdrowy błysk" zaczął mi się podobać - nawet jeśli trwa on u mnie tylko chwilę. Zaczęłam rozglądać się za rozświetlaczem, a wiedziałam, że wybieram się do Polski, dlatego od razu zdecydowałam się na zakup zachwalanego Wibo. Za marką nie przepadam, jeszcze będąc w Polsce omijałam ich stoisko, nie zachęcała mnie ich oferta. Gdyby nie blogi, to nie miałabym pojęcia o tym produkcie.


Opakowanie nie rzuca na kolana, ale nie ma co spodziewać się cudów w tak niskiej cenie. Jednak póki co nie pękło, nic się nie dzieje, więc nie narzekam - liczy się wnętrze!
Dostajemy tutaj pięknie mieniący się rozświetlacz w dość uniwersalnym kolorze - nie jest w różowej tonacji, ale też nie nazwałabym go całkiem ciepłym, dzięki temu przypadnie do gustu raczej każdej karnacji. 


Nie ma tutaj kiczowatego brokatu, nic się nie osypuje ani podczas nabierania na pędzel, ani w czasie aplikacji. W ciągu dnia również nie wędruje w inne części twarzy, pozostaje na swoim miejscu (nawet pomimo posiadania tłustej cery!).

Powiem Wam, że odkąd go używam, nie wyobrażam sobie już makijażu bez niego. Ląduje u mnie na łuku brwiowym, w wewnętrznych kącikach oczu, łuku kupidyna, oraz oczywiście na policzkach. Zdarzają się u mnie czasem dni, gdy jest duszno i parno, i wtedy odpuszczam go sobie, bo i tak się błyszczę, ale na szczęście nadchodzą coraz zimniejsze, szare dni, w czasie których rozświetlenie cery jest wręcz konieczne! Od razu czuję się lepiej, zdrowiej (nawet jeżeli to tylko wishful thinking ;)). Wcześniej nie sądziłam, że punktowe nałożenie takiego produktu zmieni cerę na lepszą, ale jednak pozory mylą. W lecie wyląduje w szufladzie, teraz się nim nacieszę do woli.

Jest łatwo dostępny i tani, cena oscyluje w okolicach 10 zł. Warto się mu przyjrzeć, może nie należy do kategorii drogich/eko/instagramowych marek, ale naprawdę jest godny uwagi!





Znacie jakieś inne, godne polecenia rozświetlacze?

20 paź 2016

Pat&Rub, Smoothing toner

Zacznę może tak - zajawiłam się na ten tonik od początku jego pokazywania się na blogach. Nie miałam w asortymencie nic nawilżającego (z reguły sięgam po kwasy/produkty ściągające pory), ale pomyślałam, że może skóra się trochę odwdzięczy za inne traktowanie. Dość długo nie miałam do niego dostępu, w końcu zamówiłam za pomocą rodziny z Polski. Tutaj taka dygresja - więcej się w takie kombinowanie nie bawię - jeśli sklep jest za granicą/za droga wysyłka/ brak Paypala - na pewno nie robię tam zakupów. Szkoda czasu i pieniędzy.

Tonik dostajemy w białym opakowaniu - jest prosto, minimalistycznie (aha!), estetycznie. Główną gwiazdą opakowania jest zamknięcie - zamiast klapki/pompki, mamy tutaj zakrętkę, którą należy lekko przekręcać w jedną stronę, by pojawił się mały otwór. Bardzo fajne rozwiązanie, wygodne, nie ma obaw, że butelka nam się otworzy w podróży. Na pewno po wykończeniu toniku wykorzystam ją na inny produkt, bo nie spotkałam się jeszcze z takim pomysłem.


Tonik ma lekko żółtawy odcień (już nie będę pisać z czym mi się kojarzy), lekki, przyjemny zapach. Składa się całkowicie z naturalnych składników -  Na początku wylewałam go na wacik, ale z czasem przelałam go do butelki z atomizerem. Jest to zdecydowanie bardziej ekonomiczne rozwiązanie. Składa się z samych naturalnych składników - oparty na bazie wody, hydrolatu różanego, lawendowego i rozmarynowego (to wszystko sprawia, że tonik ma dosyć intensywny, ale przyjemny zapach).

Co do działania - produkt pięknie nawilża skórę, nie, żebym tego potrzebowała, ale podczas jego używania nie pojawiają się żadne suche skórki (wbrew pozorom czasem i mnie się to zdarza). Bardzo szybko się wchłania, nie pozostawia lepkiej warstwy. W kwestii wygładzenia skóry, czy wizualnej poprawy, to nic takiego nie zauważyłam. Tonik mnie nie zapchał, ale też nie pomagał przy gojeniu niespodzianek, czy sprawianiu, że skóra wygląda lepiej. Ot, jak dla mnie to trochę....woda nawilżająca, i tyle.

Na pewno nie zdecyduję się na ponowny zakup - aktualnie skupiam się na innych skórnych problemach, a jakby co mam na oku tonik nawilżający od Fitomed, który ponoć sprawdza się tak samo jak Pat&Rub.

Polecać nie muszę, nieraz czytałam o nim na blogach, ale jeśli macie cerę suchą, podrażnioną, to warto się nim zainteresować. Teraz jeszcze wyszły jakieś problemy z marką, mamy Naturativ, a Kinga Rusin otworzyła ponownie P&R? Ktoś wie, bo ja się średnio interesowałam sprawą? :) W każdym razie, jeśli tonik zniknie, albo zmienią recepturę, to płakać nie będę.

Znacie? Lubicie?

30 wrz 2016

Suki, Exfoliate Foaming Cleanser

Ofertę marki Suki mam na oku od jakiegoś czasu, miałam nawet w planach zakup zestawu miniatur produktów, jednak jak zwykle zapomniałam, i zniknął on w czeluściach zapisanych linków (chyba przydałyby się porządki w przeglądarce!). Jednak, jako fance peelingów, nie umknął mojej uwadze Exfoliate Foaming Cleanser. Nie chciałam kupować pełnego wymiaru, na szczęście mniejsza wersja (30 ml w stosunku do 120ml) jest łatwo dostępna w internecie, niedroga, więc ciekawość wzięła górę (wybaczcie mi nieuwagę, zapomniałam o zrobieniu zdjęć opakowania!).


Peeling/czyścik przeznaczony jest do oczyszczania twarzy, z lekkim efektem zdzierania. Zawiera kryształki cukru (cukier szlifowany), które pozwalają dokładnie oczyścić skórę. Ma cudowny aromat cytrusów, który niesamowicie pobudza i jest tak przyjemny, że nie mam ochoty go zmywać!

Można go stosować na dwa sposoby - całkiem na sucho, lub na mokro. Niewielka ilość wody potrafi rozpuścić cukier bardzo szybko, co jest dobre przy bardzo delikatnym złuszczaniu/myciu twarzy, ale do peelingu średnio się to nadaje. Dlatego ja najczęściej stosuje go na suchą skórę, wtedy potrafi być bardzo, bardzo ostry - nie polecam osobom wrażliwym, bo naprawdę porządnie zdziera.


Muszę przyznać, że jestem ogromnie zadowolona z jego działania - radzi sobie zarówno na sucho, jak i na mokro. Świetnie oczyszcza, skóra aż skrzypi (zawsze daje mi to uczucie satysfakcji, wiem - jestem dziwna :)), jest zmatowiona. Nic nowego nie wyskakuje, ale też nie sprawia, że nagle wszystko magicznie z twarzy poznika, w końcu jest na niej za krótko, by tego dokonać. O zapachu już mówiłam, ale się powtórzę, bo go uwielbiam! Wydajność również na plus - małe opakowanie kupiłam z 2 miesiące temu, i wciąż coś tam w środku jest, ale tutaj muszę dodać, że nie używam go codziennie, w takim przypadku na pewno skończyłby się dużo szybciej. Niemniej i tak jestem mile zaskoczona.

Firma Suki jest na mojej liście marek do bliższego poznania, zdecydowanie mam ochotę na więcej kosmetyków, peeling na pewno zakupię ponownie - nie wiem czy w pełnym wymiarze, ale z pewnością się jeszcze spotkamy. Cena za 30 ml wynosi około £11, podczas gdy 120ml kupimy za ~ £25.

Używałyście kosmetyków Suki?

5 wrz 2016

Evolve Beauty - mini recenzje

Bardzo lubię wyszukiwać naturalne marki w internecie, czy na Instagramie. Mamy to szczęście, że w tym momencie są one bardzo popularne, i wręcz ciężko na coś nowego nie natrafić. Duże znaczenie ma dla mnie również dostępność - Evolve Beauty, którą odkryłam całkiem niedawno, jest firmą brytyjską. Produkty są wyrabiane ręcznie, z użyciem naturalnych i organicznych olei, maseł oraz składników pochodzących z różnych zakątków świata. Wszystkie wyroby są wegańskie, nie testowane na zwierzętach, oraz wytwarzane w małych ilościach, co gwarantuje ich świeżość. Kosmetyki są dostępne w wielu innych krajach za pośrednictwem sklepów internetowych.


Nie chciałam kupować pełnowymiarowych produktów, na szczęście sklep udostępnia miniaturki każdego kosmetyku - baaaaaaaaardzo wygodne rozwiązanie, więcej marek powinno wprowadzić taką opcję! Większość produktów mogłam spokojnie użyć kilka razy.


Superfood Shampoo & Conditioner
Duo do włosów, zawierające proteiny z baobabu, ekstrakt z granatu oraz aloes. Odżywka dodatkowo zawiera masło shea, natomiast szampon delikatnie oczyszcza dzięki zawartości cukru i kokosa. Obydwa produkty są bardzo delikatne, włosy po użyciu są mięciutkie, aż chce się je dotykać. Niestety, szampon jest jak dla mnie zbyt łagodny - nadaje się świetnie do mycia na długości, jednak przy głowie nie do końca sobie radzi. Do szamponu nie wrócę, ale odżywka czuję, że jeszcze u mnie zagości :)

Nourishing Hair Elixir
Zawiera te same składniki co szampon i odżywka. Bardzo dobrze nawilża włosy, nabłyszcza je, ale w nadmiarze potrafi je przetłuścić, przez co nie wyglądają estetycznie. Pozostawia jednak na nich przyjemny zapach, co bardzo mi się podoba :)

Tropical Blossom Body Butter
Masło do ciała o bardzo gęstej konsystencji, które potrzebuje trochę więcej wmasowywania w skórę, ale odwdzięcza się cudownym nawilżeniem i przepięknym zapachem! Zawiera masło shea, ekstrakt z kokosu Monoi, a zapach zawdzięcza hibiskusowi. Cudo!

Tropical Blossom Body Polish
Cukrowy peeling do ciała zawierający te same składniki, co masło do ciała z tej serii. Zapach równie obłędny, jednak cukrowe peelingi nie do końca się u mnie sprawdzają - za szybko się rozpuszczają, przez co nie do końca odczuwam działanie zdzierające. Pozostawia jednak przyjemną, nie tłustą warstwę na skórze, dzięki czemu można sobie odpuścić nakładanie masła.

Sunless Glow Body Lotion
Używałam tego balsamu podczas tygodniowego pobytu w Polsce dzień w dzień. Wcześniej miałam opaleniznę dzięki piance St. Tropez, balsamem chciałam utrzymać efekt. Udało się, i to bardziej niż sądziłam! Wprawdzie nakładałam go dwa razy dziennie, co na pewno dużo dało, jednak opalenizna nie słabła. Jedyny minus - trzeba baaaaardzo dokładnie go wmasować, inaczej porobi plamy :( Peeling też by się przydał, niestety nie miałam do niego dostępu. Sądzę, że sięgnę po pełen wymiar, ale nie będę używała go codziennie - co 2-3 dni powinno utrzymać ładny kolor skóry :)


Radiant Glow Mask
Niestety słoiczek zawierał ilość odpowiednią na jedną aplikację, co nie jest wystarczające by wydać sensowną opinię. Na pewno była ciemna, gęsta i dziwnie wyglądała na twarzy ;) Zawiera w sobie kakao, proszek ze skorupy kokosa, olej migdałowy. Dzięki temu połączeniu maska ma oczyszczać skórę, złuszczać martwe komórki naskórka, rozświetlać i ujednolicać. Cukrowy ekstrakt ułatwia jej zmywanie, po połączeniu z wodą przypomina mleczko. Jestem nią zainteresowana, i czuję, że skuszę się na pełen wymiar.

Hyaluronic Serum 200
Bardzo lekkie, bezzapachowe serum, zawierające 200mg kwasu hialuronowego w jednej butelce. Szybko się wchłaniało, ale i tak używałam go jedynie na noc. Nie zapchało mnie, natomiast w kwestii nawilżenia się nie wypowiem, bo akurat mi go nie brakuje. Kwas hialuronowy ma właściwości nawilżające i wypełniające zmarszczki, ale nie udało mi się zaobserwować zmniejszenia linii po kilku użyciach. Myślę, że kiedyś kupię, dla zaspokojenia ciekawości.

Fresh Face Facial Wash
Kupiłam jako dodatkowy czyścik do twarzy - ich nigdy za mało :) To również jedyny kosmetyk w pełnym wymiarze (100ml). Przezroczysty, bezzapachowy, który w połączeniu z wodą wytwarza lekką piankę. Nadaje się do cer normalnych mieszanych i tłustych. Oczyszcza, reguluje wydzielanie sebum. Nie spowodował problemów ze skórą, radzi sobie z oczyszczaniem....nie mówię nie :) Nie nadaje się do podróży - butelka może i ma wymagane 100 ml, ale jest bardzo nieszczelna, i sporo produktu się marnuje - lepiej przelać :)


Kilka z Was wspominało na Instagramie, że chętnie poczytacie o marce - mam nadzieję, że częściowo zaspokoiłam Waszą ciekawość, być może zachęciłam do zakupów :) 
Możecie polecić podobne marki do Evolve Beauty?

26 sie 2016

Kiehl's - Midnight Recovery Concentrate

Są takie kosmetyki, które pojawiają się wszędzie. Dosłownie wszędzie. Tak było z marką Kiehl's, która ni stąd ni zowąd zaczęła być wspominana przez każdą szanującą się blogerkę, a Midnight Recovery Concentrate szturmem podbiło strony (czyżby miało to coś wspólnego ze współpracami...?). 

Wiadomo, że jak coś jest zachwalane z każdej strony, w końcu i my zapragniemy stać się posiadaczkami tego-kultowego-produktu. Nie wyróżniam się w tym względzie i przyznam, że czaiłam się na tę buteleczkę z cudowną zawartością od dawien dawna, ale wiecie jak jest - najpierw kupię coś innego, potem szkoda mi pieniędzy (tym bardziej, że marka się ceni!), a jak już dojdzie do zakupu, to zwlekam z otwarciem kilka miesięcy ("bo mi szkoda"). Jednak w końcu TEN dzień nadszedł, i postanowiłam wypróbować zachwalaną zawartość na własnej skórze.

Olejek zapakowany jest pięknie - mamy tutaj butelkę z ciemnego szkła, o fioletowym zabarwieniu. Co jak co, na półce wygląda to ładnie i, można by rzec, luksusowo. Dołączona pipetka pozwala na dokładne dozowanie produktu (3 krople jak dla mnie są wystarczające). Nie wiem jak będzie na wykończeniu produktu, nie sądze, by była w stanie sobie poradzić z wyciągnieciem olejku z dna, ale wtedy zostaje nam zwyczajne wylewanie na dłoń.

Olejek przeznaczony jest do nakładania na noc. W składzie znajdziemy olej z wiesiołka, który naprawia barierę ochronną skóry, oraz nadaje jej blask. Olej lawendowy redukuje wydzielanie sebum, wspomaga leczenie podrażnionej skóry, poprawia jej koloryt. Skwalan to olejek pozyskiwany z oliwek, kompatybilny z tłuszczami tworzonymi przez skórę - bardzo łatwo wnika w skórę, oraz pozostawia ją gładką w dotyku.


Staram się używać go często, czasem kilka dni pod rząd, czasem rzadziej. W dni, kiedy nakładam Alpha-H na skórę, nie dokładam nic więcej na skórę.

Za co polubiłam ten olejek? Piękny zapach, bardzo szybkie wchłanianie, skóra się nie świeci, chociaż przy nocnym stosowaniu nie ma to aż takiego znaczenia. Rankiem cera jest jaśniejsza, gładka w dotyku, jednak...nie jest to jakaś radykalna różnica. Czytałam o wielkiej przemianie skóry w trakcie jego stosowania, i niestety, u siebie tego nie uświadczyłam. Olejek mnie nie zapchał, jednak nie zahamował pojawiania się nieprzyjaciół, nie wpływa również na przyśpieszenie gojenia się wyprysków. Trochę mnie w tej kwestii rozczarował, ale powiedzmy, że przymknęłam oko. Jest też piekielnie wydajny - jak pisałam, 3 krople wystarczają do dokładnego pokrycia twarzy, przez co w tym momencie ubytek nadal jest niewielki. PAO wynosi 18 miesięcy (nie 6, jak wcześniej napisałam :)), także mamy czas na spokojne zużycie :)

Miałam duże oczekiwania, trochę jednak się rozczarowałam jego działaniem. Większość zachwytów na jego temat brała się zapewne ze współprac, ceny, oraz faktu, że marka jest aktualnie popularna, i dobrze prezentuje się na blogach (każdy chętniej czyta posty o kosmetykach drogich/naturalnych/dobrze wyglądających, broń boże wrzucić coś spoza tej kategorii, bo zostanie się zignorowanym. Strasznie mnie to denerwuje na blogach od jakiegoś czasu!). Cena jest dosyć spora (£37 / 172 zł), ale dostajemy produkt na przynajmniej 6 miesięcy stosowania, jak nie dłużej, o ile nie macie z tym problemu. Uważam, że warto go najpierw wypróbować jeśli macie okazję - może okazać się hitem, ale i kompletnym niewypałem. Ja już go więcej nie kupię, jest mnóstwo podobnych kosmetyków, więc po co marnować czas na jeden ;)

Znacie Midnight Recovery Concentrate? Możecie polecić podobne kosmetyki na noc, tylko o lepszym działaniu?

6 lip 2016

Antipodes - Aura Manuka Honey Mask

Do tej maski byłam bardzo dobrze nastawiona, w końcu pojawiała się wielokrotnie na blogach. Z reguły była zachwalana, także moje oczekiwania były dosyć wysokie.  Zbierałam się do jej zakupu długo, ciągle znajdowałam coś innego, albo po prostu tańszego, ale nie dało się już dłużej tego odwlekać ;)


Jak sama nazwa wskazuje, maska zawiera miód manuka, znany ze swoich nawilżających właściwości. Do tego działa antybakteryjnie, oczyszcza skórę, likwiduje wypryski. W składzie znajdziemy dodatkowo ekstrakt z Nowo Zelandzkiej choinki Pohutuwkawa, zawierającej przeciwutleniacze. Zapach jest cudowny, połączenie wanilii i mandarynki zdecydowanie poprawia humor ;)
Maska zamknięta jest w estetycznej, MINIMALISTYCZNEJ (bardzo ważny punkt dla wielu osób) tubce. Osobiście taki pomysł nie do końca mi się podoba, zawsze jakieś niewyciśnięte resztki pozostaną, a nie wiem jak z jej rozcinaniem - wydaje się dość twarda. Zobaczymy pod koniec, nie lubię marnować produktów.
Co do konsystencji maski - tutaj spotkała mnie największa niespodzianka. Przyzwyczajona jestem do zasychających na twarzy produktów, o silnym działaniu oczyszczającym, matującym skórę. Jednak maska Antipodes jest lekka, praktycznie bezbarwna. Bardzo szybko się wchłania, pozostawiając lekko świecącą, lepką warstwę. Nie do końca wiedziałam jak się nią obsługiwać, na ile zostawiać, jaka ilość jest potrzebna, dlatego w tym momencie nakładam jej całkiem sporo, zostawiam na trochę dłużej - przynajmniej godzinę. Nie ma obaw, że ktoś przestraszy się dziwnej susbstancji na mojej twarzy, a i podczas mówienia nic się nie osypuje (na pewno znacie ten ból!).

Co do właściwości, to na pewno nie zaznacie tutaj takiego oczyszczenia jak w przypadku np. REN Detox Mask, niemniej efekty i tak są bardzo dobre - skóra jest mocno nawilżona, zaczerwienienia złagodzone. Wyspryski goją się o wiele szybciej, a twarz w dotyku jest zdecydowanie gładsza. Myślałam o pozostawieniu jej na całą noc, ale większość znalazłaby się na poduszce, a trochę szkoda mi tak marnować produkt. Miałam duże wymagania wobec maski, i oprócz zaskoczenia konsystencją, to jestem zadowolona z działania - nadaje się do częstego użytku nawet dla osób z cerą suchą. Bardzo polecam :)

Znacie Aura Manuka Honey Mask? 

29 cze 2016

Sukin - Antioxidant Eye Serum

Kremy pod oczy są częścią mojego kosmetycznego arsenału od dawna, bo od zawsze miałam problemy ze skórą w tych okolicach. Moja głęboka dolina łez w połączeniu z fioletowymi sińcami zapewniłaby mi rolę wampira bez potrzeby charakteryzacji - trzeba znajdować jakieś pozytywy w beznadziejnych sytuacjach, prawda? Tak więc okolice te nawilżam od lat, czy z dobrym skutkiem to nie wiem, bo nie widzę ani poprawy ani pogorszenia. W tym momencie wyszukuję kremów mocno nawilżających (mam już widoczne zmarszczki tam, niestety), oraz rozjaśniające. W tej drugiej kwesti zaczynam już tracić nadzieję (chyba pomóc mogą mi jedynie zastrzyki z kwasem hialuronowym, które rozważam), ale same wiecie - na rynku jest tyle dostępnych produktów, że w końcu powinnam odnaleźć swój święty Graal ;)


Jako, że od jakiegoś czasu marki naturalne/organiczne/tym podobne są nachalnie promowane, sięgnęłam po produkt od Sukin. Wybór był całkiem spory, ale najbardziej zaciekawiło mnie serum antyoksydacyjne pod oczy. 
Jego zadaniem jest głęboko nawilżyć skórę pod oczami dzięki zawartości aloesu, ogórka i łopianu. Owoc dzikiej róży, wiesiołek, oraz olej z ogórecznika poprawiają elastyczność i strukturę skóry, redukują widoczność zmarszczek.
Pełen skład:
Water (Aqua), Aloe Barbadensis Leaf Juice, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Cetyl Alcohol, Ceteareth-20, Rosa Canina Fruit Oil (Rose Hip), Oenothera Biennis (Evening Primrose) Oil, Borago Officinalis Seed Oil (Borage), Tocopherol (Vitamin E), Cucumis Sativus (Cucumber) Fruit Extract, Arctium Lappa Root Extract (Burdock), Urtica Dioica (Nettle) Leaf Extract, Xanthan Gum, Phenoxyethanol, Benzyl Alcohol.
Mała butelka z ciemnego szkła wyposażona jest w wygodną pompkę, która dozuje odpowiednie ilości kremu. Można ją na szczęście zasłonić zatyczką, także odpada problem przypadkowego wypłynięcia kremu, jeśli zdecydujemy się zabrać go w podróż.
Konsytencja serum jest lekka, ale jednocześnie nie wodnista, kolor biały, zapach praktycznie znikomy. Używałam go bardzo długo, prawie pół roku - czasem rano, innym razem na noc. W pierwszym przypadku nie sprawiało problemów z rolowaniem się makijażu, mała ilość wchłania się szybko, natomiast na noc nie oszczędzałam ilości ;) Nie wiem do końca jaką ocenę mu wystawić, ponieważ serum nie wykazało się aż takimi właściwościami, na jakie liczyłam. Na pewno radziło sobie z minimalnym wygładzeniem zmarszczek, natomiast nawilżenie nie spełniło moich oczekiwań, dlatego nakładałam je głównie na dzień.

Lubię produkty naturalne, ale w okolice oczu jednak potrzebuję czegoś mocniejszego, o wyraźnym efekcie napięcia, rozjaśnienia skóry, oraz intensywnego nawilżenia. Na pewno serum sprawdziłoby się u większości osób z mniejszymi problemami, dla mnie okazało się zwyklakiem. Plusem tych produktów jest dość niska cena, serum można zakupić za około £12 / 30 ml.

Stosujecie naturalne kremy pod oczy, czy preferujecie napakowane chemią (które często lepiej działają)?

10 maj 2016

SheaMoisture, Anti-Breakage Strengthening Masque

Do napisania tej recenzji zbierałam się...długo. Za długo. Markę SheaMoisture widziałam wcześniej na kilku zagranicznych blogach, jednak rezygnowałam z zakupów, bo albo miałam problemy z dostępnością, albo ceny nie takie. Wtedy pojawiło Magdy pojawiła się recenzja maski, w której zachwalała ją na tyle, że musiałam ją znaleźć. Udało się! 
Cała seria przeznaczona jest do włosów łamiących się i osłabionych. Ja nie jestem pewna co do łamania (ostatnio próbowałam znaleźć i obciąć rozdwojone końce, udało mi się znaleźć raptem jeden...co jest nie tak z moimi oczami, skoro wiem, że jest ich więcej?), ale osłabione są, ponieważ dzień w dzień upinam włosy do pracy. Miałam duże, naprawdę duże oczekiwania wobec tego produktu.


Pierwszą rzeczą, za którą należy mi się burda, to zrobienie zdjęć PO jej zużyciu... Kto tak robi? Na pewno osoba, która pisze regularnie i pamięta o takich szczegółach (ja przyznaję, coraz rzadziej). Co mogę Wam jednak powiedzieć, to to, że miała ona biały kolor, dość zbitą konsystencję, ale jednocześnie dobrze się ją nabierało - jednak nakładanie jej na włosy już nie należało do najłatwiejszych, co chwilę miałam wrażenie, że jej nie czuję, przez co dobierałam ją bez przerwy, co źle wpływało na jej wydajność. Zapach teraz jest mi ciężko opisać, jednak był przyjemny, nie intensywny.


Maska ma wzmacniać włosy, i zapobiegać ich nadmiernemu łamaniu. Dodatkowo wygładza włosy i zapobiega puszeniu. Jak widzicie na zdjęciu, ma bardzo naturalny skład, i powinna działać przysłowiowe cuda. Cóż, u siebie nic takiego nie zaobserwowałam. Owszem, włosy wyglądały trochę lepiej, blask był zdecydowanie większy, ale dość mocno plątała mi włosy. Znacie to uczucie, kiedy włosy tworzą gładką taflę podczas zmywania masek? No właśnie, tutaj tego nie było. Do tego końce nie były tak wygładzone jak na to liczyłam, czasami wręcz puszyły się bardziej, co nie poprawiało ich ogólnego wyglądu. Na szczęście nie przepłaciłam za nią, jej cena oscylowała w okolicach £13-15.

Nie wiem dlaczego maska nie zadziałała u mnie w sposób na jaki liczyłam, ale nie zmienia to faktu, że i tak mam ochotę lepiej poznać ofertę tej marki. W planach mam zakup szamponu, o którym wspominała Hexxana, a, że moja ciekawość dotycząca kosmetyków do włosów jest nie do zatrzymania, w końcu na pewno trafi mi się coś pasującego idealnie. Oprócz tego dostępność SheaMoisture w UK jest nie najgorsza - Boots wprowadził kilka linii, sklepy z kosmetykami dla włosów afro z reguły posiadają pełen asortyment, do tego mamy do dyspozycji sklepy online. Ja jestem zaciekawiona, i na pewno wypróbuję więcej produktów.

Znacie SheaMoisture?

19 mar 2016

Pat&Rub, Wodna mgiełka do twarzy i ciała

Toniki, mgiełki, i tym podobne kosmetyki do twarzy dość długo były mi zbędne. Jednak doceniłam ich właściwości w lecie (woda termalna), czy w kwestii złuszczania (kwasy). Od jakiegoś czasu używam mgiełki do twarzy i ciała od Pat&Rub i jestem bardzo zadowolona!


Wybrałam wersję z kwiatu gorzkiej pomarańczy (neroli), ponieważ posiada ona działanie antyseptyczne, nawilżające, zmiękczające, regenerujące i wzmiacniające. Jest to woda podestylacyjna, pozostała po procesie otrzymywania olejku z kwiatów pomarańczy (informacje ze strony Pat&Rub).
Nadaje się do cery przetłuszczającej się i zanieczyszczonej - czyli dla mnie. Moim pierwszym wyborem była róża, ale jednak właściwości tej wersji wydały mi się bardziej odpowiednie do mojego typu skóry.

Nie oczekiwałam rewelacyjnych efektów, w końcu to tylko woda. Jednak zauważyłam lepsze nawilżenie skóry. i rzadsze pojawianie się wyprysków (chociaż tutaj zapewne wszystkie kosmetyki, któych aktualnie używam mają w tym swój udział). Ma bardzo przyjemny zapach, czuć pomarańczę, ale nie przytłacza, jeśli ktoś ma wrażliwy nos. Jeśli Wasza cera jest napięta, zmęczona, czy po prostu potrzebuje "kopa", mgiełka idealnie się do tego nadaje - orzeźwia i nawilża, niweluje efekt ściągnięcia skóry. Również przyda się do szybko zasychających masek.
Atomizer psika delikatną mgiełką, osobiście zastanawiam się, czy nie zostawię tego opakowania na przyszłość, do wykorzystania przy innych kosmetykach (jak chociażby tonik nawilżający również od Pat&Rub). 

Jestem zadowolona z tej mgiełki, i bardzo prawdopodobne, że do niej wrócę - może nie od razu, ponieważ moja lista kosmetyków za każdym razem się wydłuża, ale przy okazji zakupów na stronie, z pewnością wyląduje w koszyku. Byłoby miło, gdyby Pat&Rub wreszcie wprowadził płatności Paypal, bo teraz muszę zawracać innym głowę, by dokonać zakupów, a to dodatkowo wydłuża czas ;) 
Mgiełki kosztują 29 zł, czyli całkiem niedużo, biorąc pod uwagę sporą wydajność, ale firma co chwilę wrzuca nowe promocje, także łatwo kupić ją w rabacie. Polecam :)

Używacie mgiełek do twarzy?

5 mar 2016

Clarins Instant Concealer


Korektory, czyli moja odwieczna udręka. A to kolor zły, a to konsystencja, a to trwałość, dodatkowo właściwości kryjące (lub ich brak). Można wymieniać w nieskończoność. Prawie jak podkłady, chociaż tych drugich teraz nie używam w ogóle (szkoda mi tworzyć tapetę, i niepotrzebnie zapychać skórę codziennie). Korektor ma u mnie zakrywać niespodzianki, zaczerwienienia i przede wszystkim zasinienia pod oczami. Z tym ostatnim jest najtrudniej, bo moja skóra pozostawia wiele do życzenia. Najbardziej zależy mi na tym, by produkt nie wchodził w załamania, nie wysuszał skóry, ale głównie by robił cokolwiek - a wierzcie mi, nie jest to łatwe. Dlatego moja poprzeczka jest zawieszona dosyć wysoko.

Instant Concealer od Clarins chodził mi po głowie dosyć długo, aż w końcu kupiłam go jeszcze w starej pracy, mając zniżkę ;) Do wyboru mamy 3 odcienie, mój wybór padł na najjaśniejszy, ponieważ różnica między 1 a 2 była dosyć znaczna. Na szczęście numer 1 nie jest porcelanowy i dobrze stapia się ze skórą. 
Produkt zamknięty jest w tubce, co jest wygodnym i higienicznym rozwiązaniem, ponieważ nie ma ona kontaktu z pędzlem czy palcami, a przy końcówce kosmetyku spokojnie można ją przeciąć na pół. Konsystencja jest dosyć płynna, ale nie lejąca. Nie zastyga na skorupę, nie zmienia swojego koloru.


Najlepiej nakłada się go gąbeczką, efekt jest bardzo naturalny, nie osiada włoskach, nie podkreśla niespodzianek (co niektórym wysuszającym korektorom się zdarza). Kolor pozostaje niezmieniony, krycie jest bardzo dobre, zaczerwienienia znikają. Co do trwałości to bywa różnie, okolice nosa zdecydowanie najsłabiej się trzymają, ale przy mojej ilości smarkania i poprawek w ciągu dnia nie ma się co dziwić :) 
W kwestii cieni pod oczami jest całkiem dobrze! Bardzo rozjaśnia skórę, nie do końca wszystko zakrywa, ale jeszcze nie spotkałam się z takim, który by to robił. Niestety, duża ilość kremu nawilżającego jest potrzebna, ponieważ po jakimś czasie potrafi podkreślić zmarszczki - być może to tylko u mnie, ponieważ moje linie są dosyć widoczne (brak mocno nawilżającego kremu). Czasami dokładam po nim warstwę korektora rozświetlającego i wtedy efekt jest lepszy. Obstawiam, że osoby z gładszą skórą pod oczami i mniejszymi cieniami byłyby zachwycone.

Jestem ogólnie zadowolona z tego korektora, głównie w kwestii krycia na reszcie twarzy, pod oczy oczywiście dalej szukam ideału :) Niemniej ten kosmetyk jest krokiem w dobrą stronę, i szczerze mogę go polecić, powinnyście być zadowolone z jego krycia. W tubce znajduje się 15 ml bardzo wydajnego kosmetyku w cenie około £19.

Możecie polecić mocno kryjące, ale jednocześnie lekkie korektory pod oczy?

27 lut 2016

Clarins - Gentle Exfioliator Brightening Toner

Kwasy do pewnego czasu były dla mnie tematem obcym, i trochę się ich obawiałam, głównie przez ewentualne podrażnienia, suchą skórę, i wszystkie inne scenariusze, o których czytałam na blogach. Później jednak w recenzjach zaczęły się pojawiać toniki z zawartością kwasów, a, że moja skóra do gładkich albo delikatnych nie należy, postanowiłam zgłębić temat. Marzenie o gładszej i bardziej jednolitej skórze nie dawało mi spokoju ;)

Na początek trafił mi się Clarins, ponieważ w mojej poprzedniej pracy miałam ich stanowisko pod ręką, i nieraz korzystało się z bogatego zasobu próbek. Czytałam o tonikach innych firm, natomiast nie miałam pojęcia o istnieniu Gentle Exfoliator Brightening Toner - zabrałam dużo kilka próbek i postanowiłam zobaczyć czy poradzi sobie z moją mocarną skórą twarzy.


Tonik posiada w sobie alfa-hydroksykwasy (AHA), które mogą zwiększyć wrażliwość na słońce, dlatego zalecane jest używanie filtrów, ale.....ja mam z tym problem, jak zwykle. Wiecie jak jest ;)
Dodatkowo w składzie znajdziemy tamaryndowiec (usuwa zanieczyszczenia i martwe komórki naskórka, i pomaga w jej złuszczaniu). oraz ekstrakt z białej pokrzywy, który zwęża pory, przez co skóra jest gładsza i ma lepszą strukturę.

Tonik ma lekko żółty kolor, i przyjemnie pachnie, chociaż bardzo delikatnie. Najczęściej nalewam go w niedużej ilości, i przecieram dokładnie całą twarz, przez kilka minut. Później przechodzę na szyję i dekolt, co by im też pomóc w złuszczaniu.

Na początku nie zauważyłam wielkiej różnicy, dopiero po około miesiącu skóra była zdecydowanie gładsza w dotyku, a wypryski pojawiały się o wiele rzadziej. Przetłuszczanie niestety się nie zmniejszyło, chociaż gdybym nakładała go również rano, to możliwe, że zdziałałby więcej w tym zakresie. Co na pewno zauważyłam, to ładniejszy i bardziej jednolity koloryt skóry, wszystkie ślady po niespodziankach szybciej się goją, skóra wygląda dużo zdrowiej. Nie jest oczywiście idealnie, ale widać sporą różnicę. Mocno się zastanawiam nad zakupem czegoś mocniejszego, bo moja skóra na pewno sobie z tym poradzi - Clarins nie spowodował pieczenia, ani jakichkolwiek podrażnień.

Poleciłabym go na do wypróbowania na początek - wg mnie jest łagodny, i może być miłym wprowadzeniem do kwasów. Na pewno jest delikatniejszy niż ISIS Pharma. który potrafi nieźle dopiec (dosłownie) :) Jesli jesteście zainteresowane, poszukajcie próbek, bo jak dla mnie jest to chyba najciekawszy produkt tej marki.

Jak wygląda Wasza pielęgnacja z dodatkiem kwasów?

16 sty 2016

Steam Cream

Jak wiecie, ze wszystkimi super popularnymi produktami zawsze jestem w tyle. Goszczą u mnie dużo dużo później, niż u innych dziewczyn, ale ważne, że w ogóle się pojawiają :)

Steam Cream, czyli krem parowy. Różni się od innych kremów procesem produkcji - łączy składniki parą wodną. Według producenta dzięki temu krem jest o wiele lżejszy, ale nie pozbawiony swoich właściwości nawilżających.

Skład jest bardzo fajny, zobaczcie same:
Ingredients: Oatmeal Infusion (Avena sativa), Orange Flower Water (Citrus Aurantium amara, Aqua), Almond Oil (Prunus dulcis), Cocoa Butter (Theobroma cacao), Glycerine, Stearic Acid, Triethanolamine, Organic Jojoba Oil (Simmondsia chinensis), Lavender Oil (Lavandula augustifolia), Chamomile Blue Oil (Chamomilla recutita), Orange Blossom Absolute (Citrus Aurantium dulcis), Rose Absolute (Rosa damascena), Neroli Oil (Citrus Aurantium amara), Cetyl Stearyl Alcohol, *Coumarin, *Geraniol, *Citronellol, * Limonene, *Linalool, Perfume, Methylparaben, Propylparaben.

*Occurs naturally in essential oils


Kremy najbardziej popularne są przez opakowania - metalowe puszki, które można kupić w wielu wzorach i kolorach. Na pewno w jakiś sposób jest to zachęcające, chociażby w kwestii ponownego ich użycia, po skończeniu kosmetyku, czy zakupienia jako prezent dla kogoś. Ja swój egzemplarz znalazłam w TKMaxx, i opakowanie od razu przypadło mi do gustu. 

Krem ma dość mocny lawendowy zapach - dla osób nie przepadających za tą rośliną, używanie go może być sporą meczarnią. Ja akurat lawendę uwielbiam, i nigdy nie męczy mojego nosa. Konsystencja jest, powiedziałabym, śmietankowa - bardzo lekka, przez co kosmetyk jest bardzo wydajya. Zanurzenie opuszka palca spokojnie nabierze ilość potrzebną do nałożenia na twarz. Drugą taką dobieram na szyję. 


Krem bardzo szybko się wchłania, ale pozostawia na skórze warstwę, Nie jest lepiąca, ani nieprzyjemna, ale wyczuwalna. Mówię tutaj, oczywiście, jako posiadaczka cery tłustej. Jak dla mnie przekreśla używanie kremu na dzień, dlatego nakładam go jedynie na noc. Twarz się po nim świeci, ale rankiem nie jest tłusta, krem dobrze ją nawilża. Ja nie mam problemów z suchymi skórkami, ani zadnym przesuszeniem, dlatego ciężko mi powiedzieć, czy poradziłby sobie z ekstremalnymi przypadkami. Obawiam się, że nie, ale na dzień spokojnie utrzymywałby skórę nawilżoną. 
Nie spowodował u mnie pogorszenia stanu cery, zapchania, a wręcz przeciwnie - po nocy skóra jest miękka, nawilżona i gładka. Mam też wrażenie, że trochę uspokoja niespodzianki na skórze.

Steam Cream zakupić można w internecie, albo znaleźć go można w TKMaxx. Jego regularna cena to około 60 zł / 75 ml. Uważam, że cena nie jest wyregulowana, bo krem jest niesamowicie wydajny. Nie jestem pewna, ile można go trzymać po otwarciu, gdzieś wyczytałam, że 6 miesięcy. Nie sądzę, bym była w stanie go zużyć w całości w takim czasie, a szkoda. Będę obserwować, czy jego wygląd/zapach się zmienia, bo polubiłam się z nim, i mam nadzieję, że nie poleci do kosza zużyty zaledwie w połowie.

Znacie Steam Cream?

9 sty 2016

First Aid Beauty Daily Face Cream

Wybaczcie mi tą delikatną obsuwę, ale moja wena trochę kuleje. Mam sporo innych rzeczy na głowie, i blog trochę przez to ucierpiał, i możliwe, że może to jeszcze chwilę potrwać. Nie powinno się niby tłumaczyć, ale jednak wolę chociaż trochę przeprosić :)

Po zdenkowaniu mojego kremu na dzień z Kiehl's, musiałam poszukać zastępstwa. Z tymi kosmetykami mam podobny problem jak z pudrami - ciężko mi znaleźć taki, który odpowiadałby mojej skórze w 100%. Musi być lekki, matujący, oczywiście też nawilżający, i nie może zapychać mojej skóry. Duże wymagania, dlatego tak wiele przewija się przez moje ręce, póki co bez powrotów. FAB udało mi się kupić jeszcze w wakacje, a otworzyłam go jakieś 2 miesiące temu.

Krem dostajemy w plastikowym opakowaniu z pompką, o pojemności 60 ml. To akurat moje ulubione rozwiązanie, najbardziej higieniczne. Nic się nie zacina, a dozowanie jest bardzo wygodne, i spokojnie wybierzemy taką ilość do nałożenia, jaka nam pasuje. Sporym zdziwieniem okazał się dla mnie brak jakiejkolwiek nakrętki, która chroniłaby pompkę.....trochę bezsensowne rozwiązanie, bo wylot jest narażony na zbieranie się bakterii/kurz/etc, za co spory minus dla producenta. 


Plusem kremu jest jego lekkość. Naprawdę ledwo go czuć na twarzy, dlatego posiadaczki suchej skóry nie byłyby z niego zadowolone. Szybko się wchłania, i po kilku minutach minimalnie lepka warstwa również znika. Krem, pomimo lekkości, daje wyraźne nawilżenie - mówię to oczywiście jako posiadaczka skóry tłustej. Właśnie to chyba nie do końca się u mnie sprawdza - przez to twarz świeci mi się dość szybko, i utrzymanie matu w ciągu dnia jest zdecydowanie trudniejsze. Puder i bibułki muszę mieć cały czas pod ręką ;) Zapach jest bardzo lekki, trochę chemiczny, ale w ogóle go nie czuć na skórze, tym bardziej po wchłonięciu.

Skład:
Water, Glyceryl Stearate SE, Glycerin, Squalane, Caprylic/Capric Triglyceride, Dimethicone, Sclerotium Gum, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Ceramide 3, Caprylyl Glycol,Phenoxyethanol, Camellia Sinensis Leaf Extract, Chrysanthemum Parthenium (Feverfew) Extract, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract.

Nie dostałam żadnych przykrych niespodzianek na twarzy, gdy zaczęłam się nim na początku smarować, a teraz muszę powiedzieć, że pomaga utrzymać moją skórę *w miarę* gładką. Jestem z niego całkiem zadowolona, i gdyby nie szybsze pojawianie się błysku na twarzy, pewnie kupiłabym go ponownie. Co do wydajności - po 2 miesiącach ubytek jest niewielki, więc obstawiam, że spokojnie powinien wystarczyć na.......powiedzmy 4 miesiące? W przypadku ceny - £15, nie uważam, że to zły wynik :)

Znacie First Aid Beauty? Możecie polecić dobre kremy na dzień dla cer problematycznych?
Nightly Wolf ©
design by march17