29 gru 2015

The Body Shop, Chocomania Body Butter

Linia zapachowa Chocomania jest moją ulubioną. Niestety, jak to w takich przypadkach bywa - pojawia się tylko raz w roku. Zeszłej zimy udało mi się kupić żel pod prysznic, oraz maslo do ciała. Dopiero tej zimy otworzyłam masło, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że przed nim miałam naprawę spore zapasy produktów.


Opakowanie niczym nie różni się od edycji standardowych, jedynie kolor i grafika są inne (nie wiem po co wspominam o takiej oczywistości ;)). Ja osobiście te plastikowe słoiki lubię - są lekkie, poręczne, i po prostu ładnie wyglądają. Łatwo się je otwiera i zamyka nawet tłustymi rękami.


Masło ma jasny kolor, typowa "kawa z mlekiem". Konsystencja normalnie jest dość gęsta, jednak nie wiem co się stało z moim egzemplarzem....chyba zbyt długo czekało na użycie, ponieważ lekko stwardniało. Nie odejmuje mu to jednak niczego, trochę ciężej się nabiera, ale nie jest to niewykonalne. Dzięki temu na pewno nic przypadkiem nie kapnie ;)

Pierwsze, co uderza w nos, to zapach....kocham tą serię! Głównym jej składnikiem jest masło kakaowe, i to ono gra tutaj pierwsze skrzypce. Ja jestem łasuchem, i aromaty spożywcze są moimi ulubionymi. Tutaj czuć tylko i wyłącznie kakao - ale nie tak sztucznie słodkie jak np. Nesquik (ciekawe porównanie...). Jest zdecydowanie łagodniejsze, bardziej naturalne? Jeśli wąchałyście masło kakaowe, to wiecie o co mi chodzi. Niemniej nie jest to bardzo łagodny zapach, i po pewnym czasie może denerwować - to jedynie moje podejrzenia, u mnie taka sytuacja nie ma miejsca :)


Nie jestem ekspertem od składów, ale tutaj masło shea jest na drugim miejscu, potem wysoko oleje, miód, masło kakaowe....bogato. I faktycznie, efekt nawilżenia jest silny. Masło nie do końca się wchłania, nawet po długim czasie, tak więc nie nadaje się na dzień. Chyba, że komuś to nie przeszkadza. Ja nieraz pisałam, że nie mam problematycznej skóry, od czasu do czasu bardziej się przesuszy, ale nie jest to nic intensywnego. Masło spokojnie sobie z tym radzi, a używając dzień w dzień, utrzymuje skórę gładką i pięknie pachnącą.

Wiele osób nie przepada za masłami TBS pisząc, że nie nawilżają, a jedynie pozostawiają powłokę na skórze. Ja się z tym nie zgadzam, ale wiadomo - każdy ma inną skórę, i dopóki nie wypróbujemy, to się nie dowiemy ;) Pewnie będę sięgać po Chocomanię, jeśli oczywiście na nią natrafię. Aktualnie jest ona dostępna na przecenie w sklepach TBS, masło można kupić za połowę ceny - £7 / 200ml.

Lubicie masła do ciała, czy wolicie lżejsze produkty?

17 lis 2015

Vichy Dermablend - puder utrwalający

Poszukiwania pudru idealnego trwają u mnie cały czas. Są lepsze znaleziska, są również porażki. O matującym Dermablend słyszałam od dawna, skusiłam się dopiero ostatnio - na wszystko przychodzi czas ;) Nie miałam problemu ze znalezieniem produktu, okazało się, że pobliska apteka zaopatrzona jest w kosmetyki Vichy, również te do makijażu.

Puder ma zapewnić skórze 18h zmatowienia. Jest testowany na skórze wrażliwej, hipoalergiczny. Nie powoduje powstawania zaskórników, nie zawiera substancji zapachowych.
INCI (wizaż.pl):
Skład: Talc, Methylparaben, Titanium Dioxide, Iron Oxides, CI 77891, CI 77491, CI 77499, CI 77492 (09.05.2008)


Puder zapakowany jest w czarny kartonik. W środku zaś znajdziemy plastikowe porządne opakowanie, upadek nie powinien spowodować wielkich szkód, albo wręcz żadnych. Zdziwiła mnie obecność płaskiego puszku do nakładania, bo to kojarzy mi się z tanimi kosmetykami, ale niech im będzie. Lepiej go jednak wyrzucić, bo to środowisko bakterii. Teoretycznie producent zaleca używać go do nakładania pudru, a potem omiecenia twarzy zwyczajnym pędzlem, by pozbyć się nadmiaru, ale...no właśnie, każdy robi po swojemu.

Ja sypię go na wieczko, nabieram na pędzel, i nakładam na twarz. Puder nie wchodzi w załamania, nie podkreśla skórek, porów ani włosków. Lekko wygładza skórę, jest bardzo delikatny. Nie zmienia koloru, nie bieli.
Co do matu...jestem na tak i na nie. Podoba mi się wspomniana lekkość, to, że mogę go dokładać w ciągu dnia, a i tak nie widać/czuć nadmiaru. Jednak nie matuje tak jak się tego spodziewałam. Albo inaczej - ma dobre i złe dni. Zauważyłam, że gdy mam na twarzy absolutne minimum, wytrzymuje dłużej. Nie daje płaskiego matu na twarzy, ale wyraźnie ogranicza blask. Jednak przy cieplejszych dniach, nie do końca dawał sobię radę. 

Plusem jest to, że nawet gdy blask zaczyna przebijać, puder nie wchodzi w pory, co mnie się bardzo często zdarza. Czasem wystarczy mi omiecenie twarzy samym pędzlem, na którym zostały jego resztki z wcześniej (brzmi jakbym mówiła o jedzeniu, ale chyba wiecie co mam na myśli :)), a mat pojawia się znowu, bez poczucia nadmiaru.

W sumie sama nie wiem co do końca o nim myśleć.....jest naprawdę dobry w matowieniu, i 99% z Was na pewno by zadowolił, jak nawet nie okazał się zbyt matujący. Dla mnie jednak nadal nie jest ideałem, ale nie wykluczam tego, że nieraz u mnie zagości. Nie wspomniałam o całkiem sporej pojemności - 28g, co pozwoli nam bardzo długo się nim nacieszyć. Cena w Polsce to 60-kilka zł, co nie uważam za wysoką kwotę. Tłustolice, polecam przetestować!

Co sądzicie o kosmetykach Vichy Dermablend?

19 paź 2015

Nuxe, Reve De Miel, balsam do ust

Słynny produkt do ust Nuxe, chodził za mną od dawna. Nie mam problemu ze spierzchniętymi ustami, ale niestety dość często je podgryzam, przez co pojawiają się na nich nieestetyczne skórki. Staram się nad tym panować, ale czasami jest to silniejsze ode mnie. Pomyślałam, że do przywrócenia ładnego stanu ust, przyda się coś mocno nawilżającego, i wtedy przypomniałam sobie o tym produkcie. Tak naprawdę stało się to podczas wizyty w małej aptece, gdzie akurat balsamy były na promocji ;) Jak mogłam odpuścić?


Balsam dostajemy zapakowany w kartonik, po czym wyjmujemy z niego piękny słoik z matowego szkła. Robi wrażenie, chociaż swoje również waży ;) Nie mamy w środku żadnego dodatkowego zabezpieczenia, ale pudełko samo w sobie powinno powstrzymać ciekawskich od zaglądania (nie dotyczy to oczywiście TKMaxx, gdzie kosmetyki wyglądają gorzej niż na promocji w Rossmannie...). 
Na słoiczku mamy podstawowe informacje, jak i datę ważności. Pojemność to 15 ml bardzo gęstego produktu, także powinien długo nam potowarzyszyć.

Skład INCI (dostępny na makeupalley):
Cera Alba (Beeswax), Olus (Vegetable) Oil, Lecithin, Behenoxy Dimethicone, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Butyrospermum Parkii (Shea Butter) Extract, Mel/Honey, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Dimethicone, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Citrus Grandis (Grapefruit) Peel Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Hydrogenated Vegetable Oil, Glycine Soja (Soybean) Oil, Rosa Moschata Seed Oil, Tocopheryl Acetate, Tocopherol, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Oil, Candelilla Cera (Euphorbia Cerifolia Wax, Candelilla Wax), Allantoin, Calendula Officinalis Flower Extract, BHT, Citric Acid, Citral, Limonene, Linalool


W środku mam gęsty balsam, o CUDOWNYM zapachu! To mieszanka cytrusów i miodu, jest jednocześnie orzeźwiająco i słodko! Cudo :) Kojarzy mi się trochę z peelingiem do ciała od Pat&Rub, z serii otulającej. Jestem zakochana w tym aromacie, i nieraz wącham zawartość, tak dla przyjemności :)

Konsystencja jest gęsta, ale dość łatwo topi się pod wpływem ciepła. Ja najczęściej rozgrzewam go między palcami, po czym nakładam na usta - zauważyłam, że wtedy idzie mi to łatwiej. Gdy tego nie robiłam, spotykałam się z sytuacją, gdzie wyczuwałam na ustach drobne granulki, które oczywiście po czasie znikały. 

Balsam świetnie nawilża usta, regeneruje je, likwiduje wszystkie suche skórki. Bardzo długo się utrzymuje, rano nadal jestem w stanie go wyczuć na ustach. Nie lepi się, ale zostawia ochronną powłokę. Co mi się w nim spodobało, to fakt, że jest kompletnie matowy, pozostawia taki satynowy efekt na ustach. Stanowi również świetną bazę pod szminki, wszystkie wyglądają wtedy o niebo lepiej. 

Potrzeba go naprawdę niewiele do nałożenia, dlatego zastanawiam się, czy dam radę wykończyć go w terminie (12 miesięcy od otwarcia), tym bardziej, że czasami o nim zapomnę. Niemniej ogromnie się cieszę, że go w końcu zakupiłam, jest fenomenalny. Nie spotkałam się z lepszym balsamem, i nie mam zamiaru szukać dalej. Ideał :) Cenowo wychodzi świetnie, normalnie kosztuje około £9, ale spokojnie można go znaleźć za £6-£7. Przy takiej wydajności nie ma się co zastanawiać, tylko kupować!

Znacie balsam od Nuxe? 

15 paź 2015

Kiehl's - Blue Herbal Moisturiser

Z marką Kiehl's nie mam dużego doświadczenia, aczkolwiek jest jedną z tych najbardziej kuszących ;) Udało mi się wykorzystać kilka próbek, niektórych na tyle udanych, by mieć ochotę na zakup pełnych wymiarów. Swego czasu poszukiwałam kremu na dzień. Na początku miałam zamiar kupić żel-krem, jednak moje zainteresowanie skierowało się na Herbal Moisturiser.

Tubka jest naprawdę spora, bo mieści aż 100 ml kremu. W kwestii wydajności jest niesamowity, użyam go spokojnie pół roku, i dopiero teraz wybieram resztki - całkiem niezły interes ;) Krem pochodzi z linii Herbal, i wzorowany jest na toniku Blue Astringent Herbal Lotion. Kosmetyk przeznaczony jest do cery tłustej i zanieczyszczonej, ma za zadanie zwężać pory i minimalizować pojawianie się pryszczy. W składzie znajduje się kwas salicylowy, kora z cynamonu, która ma właściwości antybakteryjne i kojące skórę, korzeń imbiru, oraz Sodium PCA, który jest substancją skutecznie nawilżającą i zmiękczającą skórę. 

Pełny skład INCI:
Aqua / Water, Glycerin, Montmorillonite, Dimethicone, Cyclohexasiloxane, Glyceryl Stearate Se, Polyglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Stearyl Alcohol, Salicylic Acid, Pentylene Glycol, Propylene Glycol, Methylparaben, Chlorphenesin, Xanthan Gum, Carbomer, Sodium Hydroxide, Sodium Pca, Butylparaben, Dipropylene Glycol, Tetrasodium Edta, Laminaria Saccharina Extract, Menthol, Aloe Barbadensis / Aloe Barbadensis Leaf Juice, Boswelia Serrata Extract / Boswellia Serrata Extract, Camphor, Hexylene Glycol, Poterium Officinale Root Extract, Zingiber Officinale Root Extract / Ginger Root Extract, Cinnamomum Cassia Bark Extract, Ci 42090 / Blue 1, Hamamelis Virginiana Extract / Witch Hazel Extract. 


Krem ma jasnozielonkawy kolor, dość lekką konsystencję, oraz bardzo słaby zapach. Jest chemiczny, ale tak naprawdę w ogóle go nie czuję (jako potwierdzenie musiałam otworzyć tubkę i sama sprawdzić, bo za bardzo się przyzwyczaiłam ;) ). Dobrze się rozsmarowuje na skórze, szybko wchłania. Nie pozostawia lepkiej warstwy, twarz jest zmatowiona. Nie jest to niestety efekt na długo, bo sebum w końcu z nim wygrywa. Bardzo podoba mi się w nim działanie kojące - jeśli mam jakieś bolące niespodzianki, bądź zaczerwienienia, w kilka minut po nałożeniu stają się mniej widoczne, blakną. 

Wstęp brzmi dobrze, ale jak jest z długofalowym działaniem? Otóż krem nie wykazał się niczym specjalnym. Nie radzi sobie z podskórnymi grudkami, nie oczyszcza twarzy. Pomaga w gojeniu się wyprysków, to fakt, ale też nie zapobiega powstawaniu nowych. W kwestii matowienia niestety rewelacji nie ma, bo czego bym nie używała, i tak się świecę, a jak wiadomo, krem ma w tym duży udział. Nie sprawił wprawdzie, że cera znacząco się pogorszyła, ale szczerze mówiąc, to inne produkty pomagają mi ją utrzymać w jako takim stanie. Czuję, że krem tak naprawdę mało zdziałał, był, koił, nawilżał, ale nic poza tym. W sumie może też i dobrze, że nie zaszkodził, bo byłaby to strata pieniędzy.

Niewątpliwym plusem jest pojemność - tak jak wspomniałam, mam go przynajmniej pół roku, i w tym momencie zostało mi kilka użyć. Dzięki niemu miałam z głowy zakupy na długi, długi czas ;) Nie sądzę, bym sięgnęła po niego w przyszłości, mam za dużo opcji mam na liście, ale mogę polecić go osobom z cerą skłonną do wyprysków, bo jak wiadomo, każdy reaguje inaczej. Nie narobi szkód, w ostateczności może okazać się nijaki. Jego cena to £26.50 i uważam, że za taką pojemność zdecydowanie się opłaca.

Stosowałyście ten krem? Lubicie pielęgnację Kiehl's?

24 wrz 2015

Bumble & Bumble, Pret-a-Powder

Na ten kosmetyk, i w ogóle na całą markę Bumble & Bumble miałam ochotę od dawna, i w końcu znudziło mi się czekanie. Kupiłam więc pełnowymiarowy puder do włosów, oraz mini wersję Primer'a w sprayu. Ten pierwszy mam do teraz, powoli zbliża się do końca (wg ilości w butelce, aczkolwiek wystarczy mi pewnie do końca tego roku). Czy był wart zakupu?


Opakowanie jest plastikowe, ale na tyle miękkie, że bez problemu można je ściskać, gdy chcemy wydobyć proszek. Nie traci przy tym swojego kształtu. Pojemność to 56g, i uwierzcie mi - jest tego sporo.

Ten puder jest zalecany do odświeżania włosów, stylizowania ich, i nadania objętości. W sklepie ekspedientka poradziła mi nakładać go z odległości kilku cm od włosów, ściskać pojemnik, by dosłownie oprószyć nim włosy, a nie sypać bezpośrednio na nie, czy skórę głowy. Dzięki temu efekt jest bardziej naturalny, a włosy się nie sklejają.


Muszę przyznać, że ta metoda mnie mocno zaciekawiła, i muszę się zgodzić - jest o wiele lepsza niż tradycyjne wysypanie na włosy, czy na dłoń. Robiłam też i tak, ale wtedy efekt jest podobny jak w innych proszkach tego typu = sklejenie. Jeśli jednak nakłada się go z większej odległości, dostajemy efekt uniesienia, włosy nie są skołtunione. Fakt, tracą trochę swojego blasku, ale trzeba się z tym liczyć, w końcu proszek ma niwelować nieświeże włosy.

Co mi się w nim nie spodobało, to używanie go właśnie do odświeżenia - w tym wypadku lepiej sprawdzają mi się szampony w sprayu, lepiej wnikają we włosy. Poza tym, za duża ilość B&B powodowuje u mnie wysuszenie skalpu, a tego nie lubię. W przypadku "psikania" butelką, nie uświadczam tego, a włosy uzyskują lekką objętość, są puszyste, i łatwiejsze do stylizowania.


Czy było warto go zakupić? Uważam, że tak, i bardzo prawdopodobne, że kupię go ponownie. Wydajność jest niesamowita - mam go lekką ręką pół roku, może nawet więcej, a zostało około 1/3 opakowania. Oczywiście nie używam go codziennie, z reguły co 2-3 dni, zależnie czy gdzieś wychodzę, bądź jak często myję włosy (a to zawsze najlepsze rozwiązanie).
Cena tego pudru to £22 / 56g, ale jak widzicie, opłaca się :)

Używacie kosmetyków Bumble & Bumble?

21 wrz 2015

Bourjois, Healthy Balance Compact Powder

Z marką Bourjois nie mam dużego doświadczenia, poznałam kilka produktów, na inne dopiero się czaję (chociażby słynne róże, czy maskara Twist Up The Volume). Skończyłam całe opakowanie podkładu Healthy Mix, oraz korektora z tej samej serii, i ewentualnie zdecydowałam się na puder.


Główną zachętą do zakupu była jego wielkość i fakt, że nie jest sypki. Potrzebowałam czegoś do szybkich poprawek, a, że czytałam o nim wiele dobrych słów, długo się nie wahałam. Podoba mi się w nim to, że jest płaski, a jednocześnie plastik nie jest kiepskiej jakości. Zamyka się bez problemu, nie ma obawy, że otworzy się w torebce, bądź zawiasy się wyłamią. Dostajemy oczywiście lusterko - jak dla mnie jest to niezbędny dodatek w tego typu kosmetykach.

Sam puder nie pyli się mocno, spokojnie można go używać w biegu, bądź przy czarnych ubraniach ( z MAC miałam kilka "wypadków"....zmycie tego białego pyłu było nie lada wyzwaniem). Opakowanie mieści 9g produktu, co nie jest dużą ilością, ale przy jego gabarytach można to zrozumieć.


Do wyboru są cztery kolory - ja zakupiłam najjaśniejszy Vanilla. Oczywiście, zdjęcie nie odzwierciedla go idealnie, w rzeczywistości jest bardziej żółty, czyli nie nadaje się dla różowych podtonów. Efekt nie jest oczywiście intensywny, ale transparentny również nie. Puder jest dobrze zmielony, niewiele go potrzeba do użycia. Trzeba być oszczędnym, bo przy za dużej ilości zaczyna być widoczny na twarzy. Za to minus, bo za często robię poprawki ;) Co do matowienia, to w lecie był dla mnie za słaby - oczywiście tylko podczas najcieplejszych dni, w chłodniejsze radził sobie całkiem nieźle. Nie był to długi czas między poprawkami, raptem 3 godziny, ale blask przynajmniej nie był intensywny, i na całej twarzy, tylko pojawiał się w strefie T. Niestety, kilka razy zważył mi się na twarzy, i dawał efekt ciastka, ale było to dosłownie 2 razy, kiedy było bardzo ciepło, miałam więcej podkładu na twarzy, i musiałam często robić poprawki.

Puder oszczędnie nałożony nie podkreśla wyprysków, ani nie osiada na włoskach, jednak nie da nam pięknego matu, albo satynowej skóry. Niemniej ładnie wyrównuje kolor skóry, myślę, że u posiadaczek suchej spokojnie da radę wytrzymać cały dzień bez poprawek (znów się powtórzę, ale jesteście szczęściarami!).

Regularna cena pudru to £8.99 / 43zł , ale wiadomo - zawsze lepiej czekać na promocje (Boots non stop ma 3za2 ;))

Lubicie kolorówkę Bourjois?

17 wrz 2015

Płatki zluszczające Nip+Fab

Jeśli macie cerę tłustą, z tendencją do zapychania i zanieczyszczania, to wiecie jakim problemem jest utrzymanie jej w jako-takim stanie. Największe znaczenie ma tutaj regularne złuszczanie. Ja osobiście jestem od tego wręcz uzależniona, inaczej moja twarz wyglądałaby koszmarnie. O płatkach złuszczających z kwasem glikolowym od Nip+Fab czytałam dużo dobrego, a po udanej przygodzie z miniaturkami podobnego toniku od Clarins, postanowiłam dać im szansę.


Płatki dostajemy w plastikowym opakowaniu, mieszczącym 60 sztuk - przy stosowaniu jednego dziennie, wystarczy nam na 2 miesiące (oczywiście można używać nawet 2 dziennie, wszystko zależy od Waszej skóry). Płatki są bardzo dobrze namoczone, trochę się obawiałam, że mogą wyschnąć, ale nic takiego się nie stało. Zapach był wyczuwalny, ale nie drażniący, nie pozostawał na skórze.


Ja pozostałam przy stosowaniu jednej sztuki dziennie, wieczorem. Dzięki temu, że płatek jest mocno nasączony, spokojnie wystarczy nam na całą twarz, nawet szyję :) Na początku myślałam, że skóra będzie mnie mrowiła, tak jak miałam przy Clarins, ale......nie zauważyłam żadnych objawów. Trochę na nie liczyłam, bo to by znaczyło, że cokolwiek się dzieje na mojej skórze, a tu uczucie jakbym nałożyła zwykły tonik nawilżający. Żadnego mrowienia, ściągnięcia, nic. W sumie zdrugiej strony może i dobrze, że nic nieprzyjemnego nie odczuwałam.

Niestety, dość szybko przybyło mi na twarzy kilka wulkanów, które nie chciały zniknąć przez dobre 2 tygodnie, albo i dłużej. Nic na nie nie pomagało. W pewnym momencie chciałam odstawić płatki, ale wytrzymałam te 2 miesiące. Po około 3 tygodniach skóra wróciła do normy, krosty poznikały, ale....pojawiały się dalej, chociaż rzadziej. W kwestii wygładzenia skóry, to owszem, w dotyku się poprawiła, jednak podskórne krostki pozostały, chociaż ich ilość minimalnie się zredukowała.

Osobiście nie żałuję przetestowania tych płatków, ale wiem, że do nich nie wrócę - okazały się po prostu za słabe. W ramach tego odpuszczę sobie również podobny produkt od First Aid Beauty, bo obawiam się tak samo słabego działania. Teraz stosuję wspomniany wcześniej tonik Clarins, ale później zakupię mocniejszy Pixi Glow Tonic, albo Liquid Gold od Alpha-H. Jestem gruboskórna, więc muszę nakładać kosmetyki o silniejszym działaniu. Jeśli nie miałyście wcześniej styczności z produktami złuszczającymi, możecie zacząć od płatków, bo są o wiele delikatniejsze.

Płatki są dostępne w Boots/Superdrug i kosztują ok. £12 za 60 sztuk.

Złuszczacie się, czy nie są Wam potrzebne takie zabiegi?

6 wrz 2015

Clarins, Gentle Foaming Cleanser with Shea Butter

Nieraz pisałam, że wielką fanką Clarins nie jestem. Bardziej jednak wolę ich pielęgnację niż kolorówkę, która to w ogóle mi nie przypasowała. Postanowiłam wypróbować ich produkty do oczyszczania twarzy, głównie wieczorem, do zmycia resztek makijażu. Wybór padł na wersję do cery suchej i wrażliwej.


Nie posiadam typu cery, do której ten produkt jest przeznaczony, ale potrzebowałam czegoś delikatnego dla oczu, dobrze domywającego, nawilżającego. Trochę bałam się masła shea, głównie w kwestii zapchania porów, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. 

Nie wiem do końca jak określić ten kosmetyk...żelem nie jest, masłem również nie, balsam także nie pasuje....jest gęsty, treściwy, i wystarczy dosłownie odrobina, bo bardzo dobrze się pieni. Faktycznie nie szczypie w oczy, ani nie pozostawia nieprzyjemnego uczucia "zamglenia". 


 Dobrze oczyszcza z resztek makijażu, po użyciu skóra nie jest ściągnięta, a wręcz przeciwnie - czuć nawilżenie, i przyjemną gładkość. Nie przyczynił się do powstania nowych niespodzianek, ale też nie miał żadnego wpływu na te już istniejące. W sumie nie taka jego rola. 

Przez bardzo dobrą wydajność służy mi od około 2 miesięcy, i teraz zbliża się ku końcowi. Nie wiem, czy jeszcze po niego sięgnę, ponieważ jest to kosmetyk dobry, ale bez efektu "wow!". Dobry i delikatny dla skóry i oczu, myślę, że posiadaczki skóry suchej i wrażliwej będą bardzo zadowolone, raczej nie spotka Was z jego strony żadna krzywda. Warto wypróbować, a nuż będzie Waszym ulubieńcem? 

Produkty do oczyszczania twarzy Clarins kosztują ok. £19 / 100 ml

Lubicie kosmetyki Clarins?

20 sie 2015

HIT: REN, Invisible Pores Detox Mask


Ofertę REN dopiero zaczynam dokładniej poznawać, chociaż marka jest mi znana od dawna. Niestety, nie była tak łatwo dostępna jak teraz, więc korzystam póki mogę ;)
Zawsze byłam uzależniona od maseczek, mam wrażenie, że to one najwięcej dobrego robią dla cery, zwłaszcza tak zanieczyszczonej jak moja. To główne kryterium podczas wyszukiwania nowych masek - mają przede wszystkim oczyszczać, walczyć z niespodziankami i bliznami po nich. Dlatego wiedziałam, że prędzej czy później sięgnę po super popularną Detox Mask.

Maskę dostajemy w świetnie zaprojektowanym opakowaniu z pompką - dzięki temu nic się nie marnuje, i zużywamy produkt do samego końca. Design jest typowy dla marki, minimalistyczny i przejrzysty, miły dla oka. Maska pochodzi z linii Clarimatte, która przeznaczona jest do cery mieszanej, problematycznej. W opakowaniu dostajemy 50 ml produktu, i uwierzcie, jest to bardzo dużo - mnie wystarczyło na około 4 miesiące używania, 1-2 razy w tygodniu. Dwie pompki dawały odpowiednią ilość na pokrycie całej twarzy.

Maska ma gęstą konsystencję, i jasno-zielonkawy kolor. Jej zapach jest jak dla mnie średnio wyczuwalny, w tym momencie ciężko mi go opisać, bo dawno mi się skończyła, ale nie był duszący.
Wśród składników znajdziemy glinkę francuską (absorbuje nadmiar sebum i niedoskonałości), spirulinę (stymuluje proces odnowy naskórka), nienasycony kwas tłuszczowy z czerwonej herbaty (wygładza i zmiękcza powierzchnię skóry, oraz zmniejsza widoczność niedoskonałości), kombinację olejków z lawendy, niebieskiego cyprusowca i bergamotki (oczyszczają skórę, i zapobiegaja powstawaniu niedoskonałości).

Pełny skład INCI ze strony REN:
Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Water, Kaolin, Cetearyl Alcohol, Cetearyl Glucoside, Phenoxyethanol, Spirulina Platensis Powder, Sodium Hydroxymethylglycinate, Lactic Acid, Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil, Linalool, Limonene, Callitris Intratropica Wood Oil, Citrus Aurantium Bergamia (Bergamot) Fruit Oil.

Uzywałam tej maski, tak jak wspomniałam, 1-2 razy w tygodniu, i za każdym razem widziałam różnicę. Skóra była świetnie oczyszczona, zmatowiona, pory wydawały się mniejsze (oczywiście nie był to efekt na stałe, ale przy regularnym używaniu nie były tak rozszerzone), wszystkie zaczerwienienia od razu się uspokojały, a przebarwienia po niespodziankach szybciej znikały. Nie dostałam dzięki niej zupełnie nowej, lepszej twarzy - cudów nie ma co oczekiwać - ale skóra była w zdecydowanie lepszej kondycji. Myślę, że jak ktoś ma problemy z cerą, dużo niespodzianek, sebum, rozszerzone pory, to koniecznie musi sięgnąć po tą maskę, bo zaświadczam, że jest genialna! Ubolewam nad tym, że mi się skończyła, ale mam zamiar zakupić nowe opakowanie, i być może dorzucę do niej również tonik z tej samej serii.
Maska kosztuje £19 za 50ml.

Znacie pielęgnację od REN?

9 sie 2015

MAC, Prep+Prime Transparent Finishing Powder

Kosmetyki MAC są u mnie wciąż nowością. Póki co, w swoim posiadaniu miałam może 4 rzeczy, w tym dwa pudry. Tajemnicą nie jest, że świecę się niemiłosiernie, i ciąglę poszukuję czegoś, co pozwoli mi nie zerkać w lustro z odrazą, godzinę po przypudrowaniu. Pisałam już o słynnym Blocie <klik!>, który okazał się bardzo dobry, acz nie idealny ;) Czy P+P go pobił?


Dlaczego zdecydowałam się na wersję sypką? Sama nie wiem. Nie ukrywam, że kompakty są mi zdecydowanie bardziej przyjazne, zwłaszcza, że poprawki robię poza domem, na szybko. Pomyślałam jednak, że sypkie pudry często mają lepsze właściwości matujące, niż ich kompaktowi bracia, dlatego wzięłam taką wersję. Trochę żałuje, bo ten puder sypie się na wszystkie strony, i trzeba uważać, ale chciałam, to mam ;)


Jak widzicie, puder zabezpieczony jest naklejką, która ma chronić przed nadmiernym wysypywaniem się kosmetyku. Pomysł marny, i niepraktyczny - odsuwane przegródki są milion razy lepszym pomysłem. Co by się bardziej zabezpieczyć, nie usunęłam całkiem naklejki, zostawiłam może połowę dziurek zakrytych, i powiedzmy, że jakoś to funkcjonowało. 

Puder jak to sypaniec - biały, i wszędzie się znajdujący. Plusem jest oczywiście fakt, że nie zamienia nas w ducha, nie podkreśla skórek, pryszczy, porów.....na początku. Do nałożenia na twarz używałam mniej więcej takiej ilości, jak na zdjęciu powyżej, używając do nakładania pędzla do pudru od RT. 


Ok, ale czy P+P spisał się lepiej niż Blot? Odpowiedź brzmi: nie. To znaczy, nie jest to produkt zły, absolutnie! Porównując je, matowił skórę na podobny czas jak Blot, czyli w moim przypadku 3 godziny, ewentualnie dłużej, jeśli było chłodniej. Nie dawał płaskiego matu, raczej wygładzał twarz, nie osiadając się na włoskach. Sprawdzałam go na różnych podkładach, i zawsze sprawdzał się identycznie, więc nie znalazłam idealnego duetu, a szkoda. Wydajność na plus, pomimo kilkukrotnego używania w ciągu dnia, spędził ze mną około 3 miesiące. Przy mniej tłustych cerach, doliczyłabym z miesiąc więcej :)

Trochę się przeliczyłam kupując ten puder, miałam większe oczekiwania wobec niego, ale nie żałuję spotkania - przynajmniej wiem, że już do siebie nie wrócimy ;) Dalej poszukuję ideału, w tym momencie zastanawiam się nad kupnem Vichy Dermablend, bo ponoć daje najlepszy mat - zobaczymy :) Puder MAC dostaniecie w salonach/sklepie internetowym, jego cena wynosi £20.50 za 8g produktu.

Znacie linię Prep+Prime? 

8 lip 2015

KIKO, Color - Up Long Lasting Eyeshadow

Marka KIKO do tej pory była mi obca, ale w pewnym momencie wybuchnął na nią blogerski boom, więc złapałam bakcyla. Na szczęście okazało się, że w Londynie znajduje się ich sklep stacjonarny, dlatego odwiedziłam go na małe "rozeznanie". Wtedy też, w koszykach z produktami przecenionymi znalazłam dwa cienie do oczu w sztyfcie - do rozświetlenia i ciemniejszy o numerze 10.


Muszę na początek napisać o pudełkach - wszystkie wyglądaja uroczo, mają ładne kolory i grafiki, i po prostu przyciągają wzrok. Aż szkoda ich wyrzucać, ale przecież śmieci trzymać nie będę. W środku znajdziemy gruby sztyft, ze złotymi akcentami, czyli kolejny plus za design. Kredka ma raptem 3g, ale wierzcie mi, jej wydajność jest bardzo wysoka.


Sztyft jest gruby, ale bardzo miękki, nie ma absolutnie żadnych problemów z malowaniem nim po powiece. Ja z reguły robię to na dwa sposoby - bezpośrednio, albo nabieram trochę na pędzel - obydwie metody dobrze działają. Kolor jest intensywny i wyraźny. Długo się utrzymuje na powiekach (pomimo, że moje są tłuste), nie wchodzi w załamania, nie blaknie. Myślę, że na bazie pod cienie pokazałby swoje możliwości w pełni. 


Zdjęcie koloru zrobiłam w słońcu, i wyszedł trochę przekłamany....zdecydowanie bardziej wpada w fiolet, a nie w brąz, chociaż i takie tony w z nim znajdziemy. Jest to chłodny kolor, z drobinkami, ale nie wygląda bazarowo. Pięknie rozświetla spojrzenie, i jest widoczny przez caly dzień. 

Nie wybieram się w najbliższym czasie do sklepu KIKO, ale jeśli się tam znajdę, to zapewne sięgnę po inne kolory z tej serii, bo po dwóch jestem zadowolona. Ceny kosmetyków nie są wysokie, spokojnie można sobie pozwolić na kilka sztuk, zwłaszcza teraz, w okresie wyprzedaży :) Cień zakupiłam za niecałe 4 funty, tak więc niewiele. Polecam zajrzeć Wam do ich sklepu - nie orientuję się za bardzo, ale chyba aktualnie jeden znajduje się w Warszawie. 

Znacie ofertę KIKO?

21 cze 2015

Pat&Rub - Otulający scrub cukrowy

Przyznaję się bez bicia - zawsze zapominam o peelingu ciała. Zawsze. Jest dobrze, jeśli zrobię to raz na tydzień, ale z reguły albo mi się nie chce, albo o tym nie myślę. Dla kontrastu - peeling twarzy muszę zrobić co drugi dzień. Bywa i tak ;)
Peelingi od Pat&Rub kusiły mnie od dawien dawna, i w końcu nadarzyła się okazja do przetestowania jednego z nich, dzięki wygranej u Kasi :) Do tego od razu trafiła mi się wersja zapachowa, którą chciałam poznać od dawna.


Peeling zamknięty jest w wielkim, półlitrowym słoju, który trochę waży ;) Dobrze, że nie jest wykonany ze szkła, bo mogłoby się to źle skończyć, zwłaszcza w łazience. Wieczko dobrze się odkręca, więc odpada problem nawet przy mokrych dłoniach. Wersja, którą wygrałam, należy do linii otulającej, w której wyczuć można karmel, cytrynę i wanilię - uwielbiam takie słodkie połączenia!


A co mamy w środku? Same dobroci! Może na zdjęciu nie wygląda to szczególnie atrakcyjnie, ale te z Was, które miały z nimi do czynienia, wiedzą o czym mówię :) Peeling pachnie cudownie! Można wyczuć wszystkie 3 składniki, które składają się na tę wersję zapachową, co czyni go idealnym towarzyszem na pochmurne dni :) Chociaż ja zawsze lubię takie kompozycje, nawet w lecie - w końcu te cytrusy w Pat&Rub są do znudzenia. 

Peeling jest gęsty, widać w nim również pływające dobroczynne olejki, które ułatwiają poślizg na skórze, oraz dodają jej w późniejszym czasie bardzo dużo nawilżenia. Wystarczy nabrać niewielką ilość na dłoń, by rozprowadzić go na skórze, i masować ile chcemy. Nie ma obaw o podrażnienia, bo drobinki są całkiem ostre, ale krzywdy sobie nimi nie zrobimy.


Jaki jest jedyny minus tego peelingu? Tłusta warstwa na skórze, oraz w wannie. I niestety, jest ona na tyle irytująca, że nie wiem czy ponownie sięgnęłabym po ten kosmetyk. Podoba mi się zapach, podoba mi się efekt na skórze, cudowne wygładzenie, ale....ten olej daje popalić ;) Niemniej cieszę się, że miałam okazję go wypróbować i wyrobić sobie własne zdanie na jego temat. Nie wykluczam zakupu innych peelingów od Pat&Rub, bo miałam próbki, i tłustej warstwy nie uświadczyłam, tak więc na pewno na coś się skuszę. 

Wydajność peelingu oczywiście na plus, spokojnie można się nim nacieszyć kilka dobrych miesięcy, więc cena regularna (79zł) nie wydaje się aż tak straszna + promocje pojawiają się na stronie co chwilę, warto więc zapisać się na newsletter :)

Lubicie kosmetyki Pat&Rub? Jak u Was z peelingiem ciała?  

13 cze 2015

Essie ~ Lovie Dovie

Lakiery Essie zajmują mocną pozycję w moich zbiorach. Podoba mi się w nich absolutnie wszystko - butelka, pędzelek, niesamowita trwałość, oraz fantastyczny wybór kolorów. Aktualnie poluję na dwa nowe odcienie do kolekcji - popularny Fiji, oraz niedawno wypatrzony Chillato, który wchodzi w skład edycji wakacyjnej. Jakiś czas temu dokupiłam kolejny odcień z listy - Lovie Dovie, który dzisiaj Wam zaprezentuję.


Lakier dostajemy wraz ze standardowym, szerokim pędzelkiem (ulubiony!). Krycie jak zwykle bardzo dobre, jedna warstwa byłaby wystarczająca, ale ja niezależnie od tego, zawsze nakładam dwie. Na to oczywiście Seche Vite albo Insta-Dri, zależnie od nastroju ;)

Kolor jest różowy, ale nie kiczowaty. Trochę pastelowy, jednak dalej widoczny. Zdecydowanie dziewczęcy i odmładzający. Myślę też, że pasuje do opalonej skóry - tak tylko gdybam, jestem wiecznie blada :)) Nie wiem, czy nadaje się na co dzień, zwłaszcza jeśli dotyczy Was dress code w pracy, bo jednak bardziej widzę go na wakacjach, czy w leniwe, słoneczne dni. Również idealnie sprawdzi się w czasie zimy, kiedy potrzeba sobie trochę osłodzić ponure dni. 
Trwałość oczywiście bardzo dobra, 5 dni spokojnie wytrzyma, nawet przy mojej dość intensywnej pracy. Polecam mu się bliżej przyjrzeć!


Znacie Lovie Dovie? Posiadacie dużo lakierów Essie w swoich zbiorach?

31 maj 2015

Laura Mercier, Mineral Powder

Na puder od Laura Mercier szczerzyłam się jak szczerbaty na suchary. Zresztą nie tylko na puder, ale ogólnie na kolorówkę sygnowaną nazwiskiem tej pani. W końcu, po przeczytaniu ochów i achów na temat sypkiego pudru, poszłam na zakupy. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie mój pośpiech, i złapanie pierwszego sypkiego pudru, który wpadł mi w oczy - pudru mineralnego. Dla sprostowania - chodziło mi o Setting Powder.


Puder dostajemy zapakowany w pudełko, z wszystkimi potrzebnymi informacjami. Kolor, który wybrałam to Tender Rose, czego się trochę obawiałam, bo moja skóra ma żółtawą tonację....ale wiecie jak jest, posłuchałam "makijażystki" ;)


Puder jest dobrze zabezpieczony przed wysypywaniem się, co widać na zdjęciach powyżej (shame on you, MAC Prep+Prime!!). Puder jest dobrze zmielony, kolor dość jasny, na zdjęciach wyszedł ciemniejszy, oczywiście. Niestety, lekko wchodzi w różowe tony, ale nie do końca, czyli efektu świnki nie ma.

Jest dobrze zmielony, ale nie sypie się na wszystkie strony przy lekkim podmuchu, za co plus. Teraz najlepsze - pełna radości przystąpiłam do testów i.....UPS!


Kolor na dłoni jest przesadzony, bo nabrałam dużo produktu, w rzeczywistości mało barwi skórę, przynajmniej moją. Jaki jest jego problem? Ten puder rozświetla! Tworzy piękny, świetlany efekt na skórze, nie umiem tego dokładnie opisać, sprawia, że wygląda zdrowo i ma ten "healthy glow" ;) Dodatkowo skóra jest satynowa, bardzo ją wygładza. 

Wszystko to brzmi pięknie, ale tylko dla posiadaczek szarej, SUCHEJ skóry, które takiego właśnie efektu oczekują. Owszem, mojej skórze też przydałoby się lekkie ożywienie, ale niestety, (nad)produkcja smalcu eliminuje tego typu kosmetyki. Przez pierwsze 30 minut efekt jest cudowny, potem zamienia się to w okropny, nieestetyczny błysk. Niech to!
Jakie zastosowanie znalazłam? Nakładam go pod oczy :) Tylko odrobinę, bo również ma tendencję do podkreślania zmarszczek, ale świetnie utrzymuje korektor na miejscu, i rozświetla skórę.

Trochę się przejechałam na zakupie tego pudru, i już żałowałam wydanych pieniędzy, ale spożytkuję go chociaż pod oczy - chyba nigdy mi się w ten sposób nie skończy ;) Tak kończy się kupowanie w pośpiechu...nie polecam ;) Puder kosztuje ok. £30, a jego pojemność wynosi 9.60g.

Dokonałyście kiedyś kosmetycznej pomyłki przy zakupach?

20 maj 2015

Weleda, Aknedoron Purifying Lotion

Marka Weleda nie była mi do tej pory znana, ale na kilku brytyjskich blogach zauważyłam recenzje, no i poszło.....zainteresowałam się :) Niezawodny sklep ze zdrową żywnością niedaleko mojej pracy, posiada kilka ich produktów, w tym ten oto lotion, przeznaczony do skóry problematycznej.


Buteleczka jest niedużych gabarytów, mieści raptem 50 ml produktu. Jest ciężka, szklana, częściowo przezroczysta, więc co nieco widzimy kiedy zbliża się do końca. Pod zakrętką mamy wieczko z malutką dziurką, przez którą spokojnie wymierzymy odpowiednią ilość kosmetyku. 

Lotion ten zawiera w sobie olejki z szałwii, tymianku i lawendy, które mają za zadanie stymulować i zbalansować skórę, natomiast nagietek i rumianek mają ją uspokoić. W środku znajdziemy również wyciąg z oczaru wirginijskiego, który w połączeniu z siarczanem dają lekko szczypiące uczucie, ale ma to za zadanie uspokoić podrażnienia, oraz stymulować przepływ krwi, który pomaga regulować problematyczną skórę. 


Konsystencja balsamu jest gęsta, więc niewiele potrzeba do jednorazowego użycia. Niestety, zapach może wielu osobom przeszkadzać - jest intensywny i ziołowy. Ja na początku miałam lekki problem, ale szybko się przyzwyczaiłam. no i zioła aż tak mnie nie odrzucają ;) Jednak wrażliwe nosy mogą mieć problem przy codziennym używaniu. 


Dużo obietnic, a jak jest w rzeczywistości? Cóż, muszę przyznać, że nie zawiodłam się, a oczekiwania miałam spore. Balsam zaleca się używać tylko na noc - nie tylko przez zapach, ale również dlatego, że w nocy skóra szybciej się regeneruje i wchłania substancje z kosmetyków, tak więc ma on szansę lepiej zadziałać. Po nałożeniu na twarz można odczuć lekkie szczypanie, ale jest naprawdę minimalne, i szybko mija. Szybko się wchłania, nie zostawia lepiącej ani świecącej warstwy. Zauważyłam szybsze leczenie niespodzianek, a nowe pojawiały się zdecydowanie rzadziej. 
Niestety, jedynie jego wydajność jest trochę kiepska - wystarczył mi na około 5 tygodni, ale w sumie pojemność niewielka, więc nie ma tragedii. Tylko trzeba pamiętać o regularnym dokupywaniu ;)

Skład ze strony producenta:
INCI: Water (Aqua); Jojoba (Buxus chinensis) Oil; ethanolic extracts from Chamomile (Chamomilla recutita), Calendula (Calendula officinalis) and Echinacea (Echinacea pallida); Alcohol denat; Witch Hazel (Hamamelis virginiana) Distillate; Sulfur; Essential Oils* of: Thyme (Thymus vulgaris), Pine (Pinus), Sage (Salvia officinalis), Lavender (Lavandula angustifolia) and Chamomile (Chamomilla recutita); Juice of Lemon (Citrus limonium); Xanthan gum; Ammonium Glycyrrhizate. * Contains natural constituents Linalool and Limonene.

Balsam wchodzi w skład linii specjalistycznej, w której oprócz niego, znajdziemy również balsam oczyszczający. Nie miałam jeszcze okazji go używać, ale w przyszłości planuję (jak oczyszczę zapasy). Dostępność kosmetyków Weleda jest szczerze mówiąc średnia, można go oczywiście kupić online, natomiast stacjonarnie pozostają niektóre sklepy ze zdrową żywnością, oraz sieć Holland&Barrett. 

Balsam kosztuje £9-£10, w zależności od sklepu. Ja jeszcze do niego na pewno wrócę :)

Znacie markę Weleda?

14 maj 2015

The Body Shop, Camomile Sumptuous Cleansing Butter

Za każdym razem, staram się zmywać makijaż w kilku etapach. Też tak macie, że czasami sprawia on u Was wrażenie nieprzyjemnego oblepiania skóry? Ja bardzo często, gdyby nie brzydki wygląd, to chodziłabym "nago" ;) 

Na co dzień najpierw używam płynu micelarnego, a potem jednego albo dwóch żeli (czasem peeling) ale i tak odczuwałam niedosyt. Masło TBS jest ogromnie popularne w blogosferze, dlatego w końcu się na nie skusiłam, jako dodatkowy kosmetyk do usuwania "brudu" :P


Nie ukrywam, że bardzo spodobało mi się opakowanie - metalowa puszka zgrabnie wygląda, jest szczelna, chociaż nie polecam odkręcania wieczka mokrymi dłońmi ;) Szata graficzna również na plus, jest ładnie i estetycznie, bez zbędnej przesady. 

W puszce znajdziemy 90ml produktu, co jak dla mnie nie jest dużą ilością, tym bardziej, że opakowanie jest dość płaskie ;) Taki trochę chwyt, że niby dostaniemy dużo, ale naprawdę jest tego niewiele.


Masło ma zbitą konsystenję, ale bardzo łatwo się nabiera - błyskawicznie topi się w kontakcie ze skórą. Ma biały kolor i baaardzo lekki zapach rumianku. Wystarczy niewielka ilość, lekkie rozgrzanie w dłoniach, i można się brać za dalsze zmywanie tapety ;)


Masło idealnie rozprowadza się na skórze, i jeśli wcześniej potraktujemy ją płynem micelarnym, potrzeba niewielkiej ilości. Szybko zmywa makijaż, nie piecze w oczy, ani nie pozostawia zamglonego spojrzenia. Na całe szczęście nie dostałam przykliwego wysypu, więc jest dobrze. A trochę się tego obawiałam ;)

Tak jak pisałam, masła nie jest dużo, i szczerze mówiąc znika dość szybko. Jestem już prawie przy końcu, a towarzyszy mi od około 3 tygodni - staram się nie nabierać dużo, ale jednak schodzi :) Nieraz czytałam, że dziewczynom towarzyszy długi okres czasu...no cóż, ja się z tym nie zgodzę. Niemniej jestem zadowolona z jego działania, miło mi się go używa, więc nie wykluczam powrotu. Na razie bardziej kusi mnie olejek do demakijażu z tej samej serii, dlatego sięgnę najpierw po niego, potem....zobaczymy :)

Masło kupicie w salonach The Body Shop, kosztuje £12 za 90 ml.

Stosujecie dodatkowe produkty przy demakijażu? 



9 maj 2015

Clarins, Daily Energizer Wake-Up Booster

Z pielęgnacją Clarins mam burzliwy związek - raz jestem nastawiona przychylnie, innym razem nie mam ochoty jej poznawać bliżej. Jednak ciekawość i dobre recenzje biorą górę, więc zdarza mi się od czasu do czasu po coś nowego sięgnąć :)

Tonik z serii rozświetlającej dosyć długo gościł na mojej liście, zwłaszcza, że zbiera przychylne opinie. Jako, że mam zniżkę na ich produkty, skusiłam się na buteleczkę. 



Butelka jest przezroczysta, dzięki czemu widzimy przyjemną, pomarańczową zawartość. Zakrętka skrywa malutki otwór, przez który dozujemy odpowiednią ilość. Pojemność to 125 ml. 

Miałąm problem z nazwaniem tego produktu, ponieważ na stronie Clarins, określony jest jako żel, co mnie trochę dziwi....mamy tutaj rzadką, wodnistą ciecz, która jak nic jest tonikiem....zostanę więc przy tej nazwie ;)

Sam płyn ma przyjemny, rześki zapach...pomarańczy. Nie jest intensywnie, ani sztucznie, za to jak najbardziej pozytywnie :) Normalnie nie przepadam za jakimkolwiek aromatem w pielęgnacji, ale w tym wypadku w ogóle mi nie przeszkadza, umila aplikację. 

W składzie znajdziemy wyciągi z zielonej kawy (pobudza skórę), czerwonej porzeczki (nawilża i łagodzi) oraz białej herbaty (chroni przed wolnymi rodnikami oraz zanieczyszczeniami powietrza).



Niewielką ilość toniku nalewam na wacik, i dokładnie nakładam na skórę. Lubię to uczucie, które zostawia - czuć nawilżenie, oraz lekkie złagodzenie skóry, jest taka....ukojona. Twarz się nie klei, nie ma uczucia ściągnięcia, wszystko szybko się wchłania, po czym można nakładać krem. 

Efekt rozjaśnienia można faktycznie zauważyć przy gorszych dniach - może nie jest to wielki efekt, ale skóra faktycznie jest bardziej ujednolicona, ma zdrowszy koloryt, wygląda promienniej - a to wszystko bez niepotrzebnego błysku. Tonik nie zapycha skóry, ale też nie pomaga w walce z niedoskonałościami (w sumie nie taka jego rola). 

Producent spisał się z wypełnieniem obietnic, tak więc duży plus dla toniku :) Nie wiem czy kupię go ponownie, ponieważ efekt może i jest, ale nie na tyle kuszący, by stał się nieodzownym elementem pielęgnacji - chyba zakupię coś lepszego dla skóry, i nie mam na myśli jedynie efektu rozjaśnienia, ale bardziej nawilżenia/oczyszczenia/matowienia, bo moja skóra należy do grupy problematycznej.

Jeśli jednak macie skórę normalną, czasami poszarzałą i zmęczoną, to polecam Wake-Up Booster, na pewno zauważycie poprawę w jej wyglądzie :)

Cena toniku to £17 za 125 ml. 


Lubicie się z Clarins?

26 kwi 2015

Sukin, Foaming Facial Cleanser

....czyli jak kończą się wycieczki do sklepu ze zdrową żywnością, który tak się dziwnie składa, znajduje się zaraz obok mojej pracy ;) Kilka razy tam zawitałam i mile się zaskoczyłam widząc całkiem bogatą ofertę włosową (m.in. firma Jason, na której mi zależało), oraz naturalne kosmetyki australijskiej firmy Sukin. O tej drugiej trochę czytałam, głównie pozytywnie, więc skusiłam się na żel do mycia twarzy. 


Technicznie - mamy tutaj buteleczkę z ciemnego plastiku, o skromnej acz estetycznej szacie graficznej. Pompka jest oczywiście ogromnym plusem, bo to chyba najbardziej lubiana i najwygodniejsza forma aplikacji. Nie miałam z nią żadnych problemów, nie zacinała się, a jedna porcja wystarczyła na umycie twarzy. 


Marka chwali się brakiem siarczanów i parabenów w składzie. Znajdziemy w nim za to rumianek, aloes, oczar wirginijski i zieloną herbatę, plus dwa oleje - makadamia i z wiesiołka. Całe to połączenie składników ma na celu oczyścić i utrzymać równowagę naszej skóry.

Nie wiem do końca jaką nazwę nadać temu kosmetykowi, bo nie bardzo się pienił, wręcz powiedziałabym, że w ogóle. Trochę mnie to zdziwiło, bo co innego możemy przeczytać na opakowaniu, ale postanowiłam przymknąć na to oko. Konsystencja jest gęsta, i pomimo braku piany, niewiele potrzeba do umycia twarzy. Zapach produktu mnie oczarował - słodki, ale bardzo lekki, niesamowicie przyjemny. Myślę, że to olejek makadamia najbardziej wysuwał się naprzód, reszty jakoś nie mogłam "wyczuć". Zdecydowanie umilał mi użytkowanie.


A jak żel (z braku laku lepszego słowa) się sprawował? Cóż, złego słowa nie mogę powiedzieć :) Bardzo dobrze domywał skórę - zarówno o poranku, jak i wieczorem, radził sobie z brudem i resztkami makijażu. 
Nie podrażnił mojej skóry, nie piekł w oczy za co OGROMNY plus, no i nie zapchał skóry - nie wyskoczyły mi żadne niepokojące niespodzianki po rozpoczęciu stosowania. 
Dzięki konsystencji jego wydajność również okazała się bardzo dobra - wystarczył mi na około 2 miesiące używania 2 razy dziennie (no dobrze, kilka razy nałożyłam inne kosmetyki, ale Sukin przeważał w tym aspekcie). 

Cieszę się, że produkt się u mnie sprawdził i zdecydowanie zachęcił mnie do dalszego poznawania marki - co nie będzie trudne, mając kilka produktów w sklepie "pod ręką". 
Póki co szukam czegoś do mycia twarzy, i nie kupuję tego samego żelu z prostego powodu - lubię testować i nie wykluczam znalezienia czegoś jeszcze lepszego. Niemniej Foaming Cleanser od Sukin wysoko u mnie zapunktował i nie wykluczam powrotu, zawsze dobrze jest wiedzieć o czymś bezpiecznym w razie W. :) 

Markę te można dostać w sklepach ze zdrową żywnością (chociaż nie w każdym, trzeba szukać), oraz na pewno w Holland&Barrett. Ceny nie są wysokie, wahają się między £7 a £8, kremy są trochę droższe - około £16. Nie ma jednak tragedii. Ja czuję się zainteresowana, i po pozbyciu się zbędnego gruzu na pewno sięgnę po więcej ich produktów.

Znacie firmę Sukin? Lubicie naturalne kosmetyki?

11 mar 2015

TheBalm, Sexy Mama - puder matujący

Moje poszukiwania kosmetyku nadającego mat trwają w najlepsze, i tym razem skierowały moją uwagę (ekhem, pieniądze..) w stronę The Balm.
Produkty te mają bardzo ciekawą szatę graficzną - niby taka niepoważna, trochę kiczowata, ale....przyjemna dla oka :) Słynny Mary-Lou Manizer jest już chyba kosmetykiem kultowym...mam nadzieję, że będę mogła w końcu dodać swoje 3 grosze do jego popularności :)
Ale ja nie o tym, a o pudrze! Na stronie Feelunique znalazłam go w bardzo atrakcyjnej cenie. Ma robić to, co chcę - matowić. Dałam mu szansę, a niech ma.


Opakowanie - tak jak wspomniałam - rewelacyjne :) Z wierzchu mamy ochronny kartonik, który zabezpiecza pudełko z pudrem. Bardzo spodobał mi się sposób jego zamykania - na magnes, który dobrze trzyma, a jego siła nie słabnie z czasem, więc nie otworzy się przypadkiem w torebce.


Niestety, dużym zaskoczeniem okazał się kolor pudru.....wszędzie wyraźnie napisane jest TRANSLUCENT.....hmmm może ja mam problemy ze wzrokiem, ale jak dla mnie puder kolor ma, i to dosyć wyraźny. Szczerze mówiąc, to przeraziłam się otwierając go po raz pierwszy, ale pomyślałam, że zaryzykuję.
W sumie dobrze zrobiłam, bo okazało się, że kolor zdecydowanie blednie na skórze. Nie jest jednak transparentny - widać różnicę, cera nabiera bardziej beżowo-żółtego koloru, jednak nie na tyle, by przyciemnić ją o 1-2 tony. Widać to później, gdy robię dzienne poprawki, dlatego też preferuję coś bez koloru, bądź jaśniejszego.


W kwestii właściwości matujących jest przeciętny. Mat utrzymuje się do 2 godzin, potem blask przejmuje górę ;) Puder dobrze leży na twarzy, nie tworzy maski, nie osiada się na włoskach. Nie zatkał porów, ani nie zadziałał w żaden negatywny sposób na skórę.
Wydajność całkiem ok, po miesiącu z hakiem została mi mniej więcej połowa, ale weźcie poprawkę na to, że używam go bardzo często, bo muszę i chcę go zużyć ;)

Dla porównania kilka zdjęć w słońcu:

tutaj już przypomina prawie puder brązujący ;)

Cieszę się, że kupiłam go w promocji: zamiast 15 funtów, zapłaciłam koło 8. Jak dla mnie nie jest wart swojej ceny, a przynajmniej nie polecam go tłustolicym. MAC Blot był pod tym względem zdecydowanie lepszy. Nie mówię, że to zły produkt - jeśli nie macie problemów z przetłuszczaniem twarzy oraz Wasz kolor skóry nie jest porcelanowy, to prawdopodobnie przypadłby Wam do gustu. Ja jednak mu podziękuję - tym razem jednak zapoluję na Mary-Lou ;)

Lubicie kosmetyki TheBalm?

Nightly Wolf ©
design by march17